W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Robert o Metallice i projektach pobocznych - wywiad z So What! 21.4, cz. 3
dodane 07.03.2016 23:13:45 przez: Rafał
wyświetleń: 2373
W numerze 21.4 magazynu "So What!" znalazł się obszerny wywiad z Robertem Trujillo przeprowadzony w ubiegłym roku przez Steffana Chirazi. Poniżej druga część rozmowy, na temat pracy Roberta w Metallice i innych projektach pobocznych. Część pierwszą znajdziecie na naszej stronie tutaj, część drugą tutaj. Poniżej część trzecia, na temat filmu Jaco, którego Robert jest producentem. Materiał przetłumaczył dla nas Imperius - wielkie podziękowania i pozdrowienia!


SC: Powróćmy może do filmu o Jaco. Wydaje mi się, że ludzie rozumieją już dlaczego podjąłeś się go zrobić, ale czy uważasz, że na samym początku, angażując się w ten projekt wykazałeś się pewnego rodzaju spontaniczną naiwnością?

RT: Z pewnością. Ale zanim o tym, pozwól, że zacznę od roku 1979 kiedy to miałem przyjemność i radość zobaczyć Jaco Pastoriusa na żywo w Santa Monica Civic Auditorium. Na wiele sposobów to doświadczenie zmieniło moje życie. To tak jak ludzie opowiadają, gdy pierwszy raz zobaczyli Hendrixa. Jaco miał swoistą aurę wokół siebie gdy wystepował na scenie. Tańczył i grał tak bardzo funkowo jak tylko możesz to sobie wyobrazić, wyglądał po prostu zajebiście. Grał szybko i w ten zwariowany sposób, trochę jak Cliff Burton. Później często myślałem, że obaj mieli sporo ze sobą wspólnego, muzycznie. Wracając więc do tamtych czasów, miałem jakieś 14 lat wtedy i obserwując występ Jaco, później widziałem go jeszcze trzy razy, będąc świadkiem tego jak duży wpływ miał on na muzykę w ogóle w tamtych czasach, to była naprawdę wielka, wielka sprawa. Zainspirowało to mnie i mój sposób pisania muzyki. To stąd powstało Infectious Grooves. Byliśmy zainspirowani przez: Jaco Pastoriusa, Jamesa Browna, Cameo i Slayer. Taki kompletny miszmasz stylów muzycznych, taki eksperyment przy którym naprawdę świetnie się bawiliśmy.

Ale wracając do Jaco i początków filmu. W 1996 roku w Fort Lauderdale na Florydzie poprzez wspólnego znajomego poznałem Johnnego (najstarszy syn Jaco). Od początku świetnie się dogadywaliśmy. Do tego on był dużym fanem Suicidal Tendencies i Infectious Grooves. Powiedziałem mu wtedy, że pewnego dnia powinien zrobić film o swoim ojcu, bo jego historia nie tylko jest bardzo przejmująca, ale również jest bardzo dużo muzyków poza światem jazzu, którzy interesują się Jaco. Muzycy rockowi, punkowi i inni. I stąd tak naprawdę wziął się pomysł. Na przestrzeni kolejnych lat po tym spotkaniu od czasu do czasu dostawałem telefon od Johnnego, który mówił :”Słuchaj robimy film dokumentalny i chciałbym przeprowadzić z tobą wywiad na jego potrzeby”. Potem mijało parę lat, nic się nie działo i nagle dostawałem jakiś telefon od Johnnego itd. Strasznie się to wszystko ciągnęło, latami. I oto niedawno, kilka lat temu, Johnny pojawił się na koncercie Metalliki i przyprowadził ze sobą tego kolesia: Boba Bobbing, który miał wtedy jakieś 64 lata czy coś takiego, jest o rok starszy od Jaco, był jego przyjacielem. Na tamtą chwilę Bob zarządzał projektem powstania filmu dokumentalnego o Jaco. Bob był pod ogromnym wrażeniem fanów Metalliki i całego koncertu. Uważał też, że to wspaniała sprawa, że basista takiego zespołu jak Metallica jest pasjonatem muzyki Jaco. W miarę upływu czasu zaprzyjaźniliśmy się i on oraz Johnny zaprosili mnie i namówili bym stał się częścią tego projektu filmowego.




SC: Pozwól, że zauważę coś, co wydaje mi się bardzo istotne na tym etapie historii. To to, że obaj zaprosili cię do współtworzenia filmu, bo zdawali sobie sprawę jaki przydatny możesz być. Może w mniejszym stopniu Johnny, ale na pewno Bob tak myślał. To nie była tylko kwestia przyjaźni i altruizmu.

RT: Z pewnością ten aspekt sprawy też odgrywał znaczenie. W każdym razie, zdecydowaliśmy się na współpracę i tak cała przygoda się zaczęła. Ty osobiście byłeś zaangażowany w tę pierwszą fazę projektu. (Przeprowadziłem kilka pierwszych wywiadów do filmu, między innymi z Carlosem Santaną, Ianem Hunterem, Flea czy Armand - ED.). To było niesamowite doświadczenie, posadzić Santanę i Flea w fotelu i namówić ich do takiego wywiadu. Jednak, mniej więcej w okresie kiedy przeprowadzaliśmy wywiad z Ianem Hunterem okazało się, że z technicznego punktu widzenia cały projekt przeszedł na zupełnie wyższy poziom. To wtedy zdecydowałem się tak naprawdę zaangażować się na całego, zostać producentem i sponsorem filmu. Potem na horyzoncie pojawiło się Passion Pictures.

SC: Czy mógłbyś wyjaśnić nam co to tak naprawdę znaczy? Jak to jest obudzić się pewnego dnia i stwierdzić: „Tu chodzi o człowieka, którego muzykę i życie pokochałem, chcę być w pełni zaangażowany w zrobienie tego filmu - pierdolić to, sfinansuję to z własnej kieszeni!” Jakie to uczucie?

RT: Chcesz wiedzieć jakie to uczucie? To się nazywa pasja. Napędza mnie wynikające prosto z serca zamiłowanie. Nie chodzi mi o pieniądze. Nigdy nie myślałem: ”Zarobię na tym miliony”. Gdybym chciał zainwestować kasę z myślą o zarobku to jest co najmniej milion innych rzeczy w które mogłem włożyć te pieniądze i przyniosłyby mi więcej zysku niż projekt filmowy. Problem polega na tym, że kiedy angażujesz się w coś o czym nie masz za dużo pojęcia i towarzyszą temu duże pozytywne emocje, myślisz tylko: „To wspaniała zabawa! W końcu to zrobimy. Jestem taki podekscytowany”, szara rzeczywistość dociera do ciebie dopiero po jakimś czasie. Zdajesz sobie sprawę, że masz rachunki do zapłacenia. Masz żonę i dzieci na utrzymaniu. Większość filmów nie jest finansowanych przez jedną osobę. Filmy finansuje się po przez grupę profesjonalnych inwestorów. Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Wydawało mi się, że ustalasz budżet i robisz za te pieniądze film. Okazało się jednak, że to znacznie bardziej skomplikowany proces.

SC: Pozwól, że zapytam. Na początku projektu miałeś jakąś konkretną maksymalną sumę na myśli jaką byłeś gotowy wyłożyć?

RT: To jak z budową domu, zawsze masz jakąś sumę na myśli.

SC: Mogę zapytać ile to było? Twoja początkowa, naiwna suma?

RT: Cóż, początkowa, naiwna wycena to było około pół miliona dolarów. To ogromna suma pieniędzy, ale tak naprawdę, realistycznie patrząc jeśli chcesz zrobić porządny film ze wszystkimi dodatkami itd. to mówimy o wydatku co najmniej jednego miliona dolarów. Do tego dochodzi element czasu. Jeżeli, tak jak w moim przypadku, zależy ci by zrobić obraz o pewnym poziomie artystycznym i poziomie kreatywności, a do tego taki, który przekazuje jakieś emocje, to uwzględnienie tego zajmuje sporo czasu. Nie możesz zrobić wszystkiego po prostu od tak, za jednym razem. Mamy do czynienia z rodziną Jaco i bardzo mi zależało na tym by uwzględnić ich życzenia w tym projekcie. Istotne było dla mnie, żeby poczuli się częścią tego projektu. Zresztą Johnny Pastorius był dla mnie swoistym towarzyszem w tej całej podróży.



SC: Na ile wiem, Paul Marchand i Roger de Giacomi odgrywali też dość ważne role w całym tym procesie.

RT: Tak, absolutnie. Roger był dla mnie niczym totem. Ma facet doświadczenie w tych sprawach i zawsze zwracałem się do niego czy to po poradę czy też kiedy kompletnie nie wiedziałem co robić na jakimś etapie całego przedsięwzięcia. Zawsze służył pomocą, wskazał kierunek czy zwyczajnie coś doradził. Podobnie Armand. Również Paul Marchand, reżyser filmu, był wspaniały przez cały ten czas, nie bał się zaufać mi. Był z nami przez całe te pięć lat. To dzięki niemu również ten film powstaje. (...) Przez jakiś czas jednak to tylko ja i Roger walczyliśmy o ten projekt. To on pomógł mi przetrwać te najtrudniejsze momenty. Nie chciałem się poddawać, tak bardzo mi na tym przedsięwzięciu zależało. Nigdy nie lubiłem rezygnować z czegoś czego się podjąłem zrobić.

SC: Czy to oznacza, że był taki moment, w którym byłeś bliski tego by odejść, zrezygnować?

RT: Sam już nie wiem co chciałem zrobić. Wiem, że gdzieś w głębi serca nigdy nie byłbym zadowolony z osiągniętego wyniku, ale w pewnych chwilach to mnie już przerastało. Zresztą chyba lepiej nie wchodzić w takie szczegóły. (...)

SC: W filmie tym uzyskujesz pewien balans pomiędzy szczerą, nagą prawdą o Jaco, a szacunkiem dla jego rodziny i jego spuścizny muzycznej. Udało ci się uniknąć pokazania go jako zwykłego szaleńca w sposób, który nie sugeruje, że wybielałeś prawdę o nim na potrzeby filmu. Powiedz nam jak trudno było to osiągnąć biorąc pod uwagę, że współpracowałeś z synem Jaco, Johnnym?

RT: To było duże wyzwanie, ponieważ rodzina Jaco widziała dwie strony medalu. Jaco był przede wszystkim ich ojcem i bardzo istotne było dla nich jak zostanie przedstawiona w filmie jego sylwetka. Ale również świetnie zdają sobie sprawę z jego drugiej, mrocznej strony, wynikającej z jego choroby umysłowej - choroby afektywnej dwubiegunowej. (W starszej literaturze specjalistycznej określana jako choroba (psychoza) maniakalno-depresyjna – Imperius). Jaco był naprawdę dobrym, pozytywnym człowiekiem. Ludzie z tego typu chorobą umysłową są niejednokrotnie oceniani bardzo negatywnie, stereotypowo. Ale duża grupa z tych ludzi jest naprawdę wyjątkowa na swój sposób.



Zawsze jest jakaś przyczyna tego, że człowiek zachowuje się tak, a nie inaczej i nauczyło mnie to być bardziej wyrozumiałym. W przypadku Jaco mieliśmy do czynienia z człowiekiem bardzo specjalnym, można powiedzieć geniuszem w swojej dziedzinie. Wydaje mi się więc, że to była kwestia zachowania równowagi pomiędzy jego chorobą, a jego błyskotliwością w dziedzinie muzyki. Do tego dochodziły zwykłe, pozytywne, ludzkie aspekty jego osobowości. Każdy kto go poznał, ma jakąś pozytywną historię z nim związaną. Wielokrotnie w tych opowiadaniach przewija się jego ogromne poczucie humoru. Był wspaniałym przyjacielem i człowiekiem nastawionym pozytywnie do całego świata. Jaco zawsze starał się być optymistą nawet w najgorszych momentach swojego życia. Jednocześnie mieliśmy do czynienia z jego wyjątkowymi umiejętnościami jako kompozytora, basisty czy ogólnie pioniera w swoim gatunku muzycznym. To była wielowymiarowa postać i wszystko to staraliśmy się pokazać w filmie. Było to bardzo wymagające, bo łatwo było przegiąć w jednym lub drugim kierunku i nagle zmienilibyśmy wizerunek człowieka na bardziej negatywny.


SC: Co mi się bardzo podobało w tym filmie to to jak zaprezentował życie Jaco z więcej niż tylko jednej perspektywy. Nie ma jednej utartej ścieżki, którą podążałaby opowieść, wydaje się, że zbadaliście wszystkie możliwe opcje i widz ma do czynienia z wielowymiarowym obrazem, a nie pojedynczym punktem widzenia.

RT: Bardzo ciężko pracowaliśmy nad tą wielowymiarowością filmu. Jaco miał w sobie coś takiego, co przyciągało do niego ludzi, którzy chcieli mu pomóc. Potrafił też spostrzec rzeczy, których inni nie zauważali i wierzył w pewne ideały, do których inni nie przywiązywali wagi. I teraz, zważ na jeden fakt, ludzie, którzy podzielili się z nami w filmie tymi opowieściami o Jaco to byli jego prawdziwi, dobrzy przyjaciele, więc nie ma tu mowy o jakimś ściemnianiu czy wymyślaniu faktów. Ludzie ci w prawdziwy i głęboki sposób przedstawiają nam więzi jakie łączyły ich z Jaco i zwierzają się ze swojego prywatnego życia. My byliśmy więc tylko pośrednikiem pomiędzy nimi, a widzem w przekazaniu tych informacji.


Imperius
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 1
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
JamesGirl
08.03.2016 08:55:15
O  IP: 194.165.48.90
Ciekawy wywiad. :)
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak