W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Lars Ulrich o Cliffie Burtonie, jakiego znał, cz.2
dodane 05.07.2013 08:12:01 przez: ToMek
wyświetleń: 3466
Przed Wami kolejny fragment najnowszego So What! 20.1, który w całości poświęcony jest Cliffowi Burtonowi. W tym odcinku o Cliffie opowiada Lars Ulrich, jest to kontynuacja jego wypowiedzi, zamieszczonej u nas tutaj. Materiał przetłumaczył Czerw - Dzięki! Zapraszam do przeczytania:


Cliff uczył się muzyki, miał całkiem inne zrozumienie i dużo szerszy słownik muzyczny, w porównaniu ze mną i Jamesem. Był mocno do przodu. James jest namaszczony niewiarygodną intuicją i naturalnym darem. Mustaine miał podejście „mam to w dupie”. Miał zdolności, ale miał też – i mówię to w najmilszy możliwy sposób – coś jakby noszoną w sobie arogancję, tak więc nawet jeśli była rzecz, której nie potrafił zagrać, jakimś sposobem grał ją i tak, tylko dlatego, że udawał, że da radę. No i był tam również perkusista. Był na z góry przegranej pozycji, ale postarał się najlepiej jak umiał, żeby się utrzymać. Posiadanie Cliffa w zespole zdecydowanie podniosło stawkę na wszystkich frontach. Dla każdego, zdecydowanie. Bez żadnych wątpliwości. Po raz pierwszy słowa jak melodia, harmonia, oktawy… Cliff był tym, który wniósł mnóstwo tego typu rzeczy. Nikt nie wiedział, czym jest harmonia, kiedy pisaliśmy nasz wczesny materiał w 1982 r. Wprowadził środkową partię „Orion” albo wejście do „Fight Fire with Fire” czy intro do „For Whom The Bell Tolls”… Wszystkie były komponowane i tak różne od tego, co pisaliśmy dotąd.

Kiedy nie bywaliśmy w trasie, Cliff powracał do swojej pustelni w East Cave. Miał swoją paczkę. James i ja trzymaliśmy ze sobą, Cliff miał Jima Martina i Puffy’ego (Mike Bordin) i resztę ekipy stamtąd. Miał swoje życie. Wciąż mieszkał w rodzinnym domu, rozwijał się pod skrzydłami rodziców (had the infrastructure of being under his parents’ wing) i tak dalej. Był zakorzeniony w East Bay. James i ja jakichś szczególnych korzeni nie mieliśmy. Po prostu dryfowaliśmy od jednej flaszki wódki do następnej, wiesz?

Jeździli do miejsca zwanego Maxwell i zaszywali się w chatkach. Strzelali, polowali, pili piwo, co tylko się dało. To było coś innego. Były to jedne z tych rzeczy, w których nie siedziałem zbyt głęboko. Wychodzili, strzelali, pili browar, przesiadywali we własnym towarzystwie, i wiesz, obgadywali wszystkim dupy. To była dobra zabawa, chociaż w ograniczonych ilościach. Myślę, że chodzili polować na kaczki i zajmować się rzeczami, które dla młodego, dorastającego w świecie sztuki, bohemistycznego Duńczyka były trochę zbyt obce.

Cliff po prostu przybył z innego miejsca. Hetfield i ja bardzo łatwo się przystosowaliśmy i mieliśmy rodzaj obsesji na szczególnym punkcie. Motörhead, Diamond Head, ciasne dżinsy i pasy z nabojami. Kiedy poszliśmy tą drogą, naśladowaliśmy własnych metalowych bohaterów, a Cliff zawsze przychodził z czymś innym. Jego inspiracje były tak rozległe.

Cliff mógł siedzieć z nami i rozprawiać o Lynyrd Skynyrd, Peterze Gabrielu, Yes, Misfitsach, Tomie Waitsie, ZZ Top, Simonie i Garfunkelu, o Slayerze. Był wszędzie, gdzie się dało. Siedział i mówił o muzyce klasycznej i bluesie. Jedyna rzecz, o której nigdy nie wspominał, to jazz. Nie, żeby go nie lubił, ale nigdy nie przyszedł poopowiadać o Charlie’m Parkerze czy kimś takim, ale z pewnością mówił o bluesie i folku. Słuchał The Byrds. Cholerni Byrds! Nie miałem nawet zielonego pojęcia, kim pieprzeni Byrdsi byli! Kojarzyłem ZZ Top jako jakiś dziwny radiowy band, wiesz, „La Grange”. Nie znałem „Tres Hombres” czy „Rio Grande Mud” [wszystko to kawałek i płyty brodaczy – Czerw], ani tego typu gówna. Inspiracje Cliffa były naprawdę szerokie.



Jadał w odmienny sposób niż my, inaczej wyglądał, pił inaczej. Nie wiem, czy nie ganiał za dziewczynami o innych stylu, muszę to jeszcze przemyśleć. Nie kręciło się obok zbyt wiele. Mieliśmy wszyscy po dziewiętnaście lat i dzikie spojrzenia, a on był nieco spokojniejszy. Lubił usiąść, zapalić, napić się – zapalić swoje zioło – a reszta z nas była bardziej powariowana, tak myślę.

Większość moich ulubionych wspomnień, to te, kiedy spędzaliśmy czas sam na sam. Czasem każdy z nas zawinił pozerstwem, pieprzeniem pierdoł, samochwalstwem (¬chest-beating), a on miał łagodną duszę. Mieliśmy parę chwil, kiedy było spokojnie i cicho. Myślę, że to niektóre z moich ulubionych wspomnień, ale była też zwariowana strona tego gościa. Podnosząc się zza bębnów i patrząc jak wystawia się na scenie – pamiętam wyraz jego twarzy i poczucie tęsknoty.

Dwa miejsca, w których graliśmy – były bardzo blisko siebie właściwie – kiedy graliśmy pierwszy show na Day on the Green w 1985 r. ze Scorpionsami… Cliff wyrósł na festiwalach Day on the Green, więc dla niego być na scenie w Oakland przed 50 tysiącami ludzi, przed całą swoją rodziną i kumplami, to było coś wielkiego. To było prawdziwe poczucie dumy i poczucie sukcesu. Nie wiem, czy cały gig został sfilmowany, ale naprawdę możesz to zobaczyć na materiale, który wyszedł na taśmie.

Drugie show, to był pierwszy Donnington jakiś miesiąc wcześniej, razem z Bon Jovi i ZZ Top. Kompletne szaleństwo. Pieprzone butelki szczochów latające dookoła, a był jeszcze świński łeb wrzucony na scenę. To był totalny chaos, prawie anarchia. Zdaje się, że Cliff, pod pewnym względem, czuł się w takich warunkach jak ryba w wodzie, kiedy sprawy były po prostu całkiem popieprzone i poza kontrolą. To są naprawdę miłe wspomnienia.

Prawdopodobnie zaczęliśmy trochę od siebie odpływać w 1986. Nie wracałem do San Francisco za często. Nie wracałem często podczas trasy Master of Puppets. Wolałem pozostać w Europie albo w Nowym Jorku. Okres pomiędzy końcem objazdówki Ozzy’ego i początkiem europejskiej, pierwszoplanowej trasy, cały przesiedziałem w Nowym Jorku. Nie wróciłem do San Francisco w ogóle.

Odpływałem powoli od niego, a to tylko dlatego, że nie widywałem Cliffa tak często. Poznałem ludzi w Europie i my też zaczęliśmy kręcić się wokół różnych osób. Nie byliśmy szczególnie blisko siebie podczas pierwszej części europejskiej trasy.

Wyleciałem do Skandynawii i spędziłem parę dni w domu. Pierwszą nocą, kiedy Cliff i ja spędziliśmy trochę czasu, była tak naprawdę noc wypadku. To było nasze pierwsze spotkanie po sześciu tygodniach rozstania. Chyba wszyscy poszli już spać, a Cliff i ja posiedzieliśmy i pogadaliśmy przez chwilę. Byliśmy tylko my dwaj, było bardzo spokojnie, jak to zawsze było, kiedy z nim zostawałem. To jedno z moich najmilszych wspomnień.





Czerw
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 12
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
vicek667
05.07.2013 23:16:49
O  IP: 80.51.99.4
ma tylko mtv i to tylko ich własność , ale mtv nie chce tego wydać z jakiś przyczyn
Whiplash
05.07.2013 19:59:01
O  IP: 80.239.242.232
Calego tego koncertu Metalliki z Day on the green to karwasz twarz nie ma?
NIKT
05.07.2013 19:42:19
O  IP: 81.190.100.1
coolcoolija
Skoro odreagowałeś to idź pojeździć na deskorolce bo nie długo wakacje się kończą i znów trzeba będzie się uczyć:P

To fakt że LARSISKO prosto z mostu powiedział jak było i nawet trzeba przyznać że fakty się pokrywają. Kto wie? Może i rzeczywiście o mało LARSA nie wywalili z METALLIKI?.. eeee chyba tak bezduszni by nie byli by najniższego wyrzucać. Toż to by zalatywało dyskryminacją:))
coolcoolija
05.07.2013 17:43:47
O  IP: 77.255.44.146
Nom cienka i nudna ta metallica się stała ostatnio nie to co kiedyś było na co popatrzeć i czego posłuchać a teraz odstawiają kiche w studio i jeszcze większą na koncertach a najwiekszą odstawia niejaki pan Lars, obecnie jego forma jest na wysokości pół rocznego treningu na bębnach(zaczynając od zera) całosciowo ani to śmieszne ani fajne, raczej żałosne, silą się, dwoją i troją a i tak jest to marna podróba siebie z przed powiedzmy półtorej dekady... Z decydowanie tym panom mówimy NIE!!! w naszym kraju...
Marios
05.07.2013 17:28:35
O  IP: 89.151.18.192
Jak już cytujesz, to cytuj całość, a nie wyrwane z kontekstu coś.
Napisałem "sztampowej radiowej otoczki". Oczywiście, że Nothing Else Matters był przeznaczony do przeciętnego radia, ale Nothing, to nie to samo co plastik w piosenkach typu Reo Speedwagon czy Cinderella.
Ozzy`Boy
05.07.2013 17:02:58
O  IP: 194.28.48.115
Oj tak bo Black Album nie ma "radiowej otoczki"...

Ciekawe co by Cliff dziś powiedział widząc, że meta nagrała takie gówno jak Black Album.
Marios
05.07.2013 15:47:29
O  IP: 89.151.18.192
Corsar

Właśnie brakowało mi stwierdzenia "brak technicznej wiedzy". Ten techniczny polot na Ride i Master to 99 procent wkładu Cliffa.
Przecież dlaczego Justice jest tak rozbudowany? Chcieli za wszelką cenę udowodnić sobie, że bez Cliffa też potrafią nie tyle grać, co przede wszystkim komponować utwory. Wyszedł z tego napompowany, majestatyczny materiał. Na Black spróbowali czegoś odwrotnego: "Sprawdźmy, czy potrafimy zrobić proste, krótkie utwory, które będą nadawać się do słuchania, ale zróbmy to bez tej całej sztampowej radiowej otoczki".
Jak już przyswoili nieco tej technicznej wiedzy, to było wielkie zdziwienie, że "Jak oni mogli nagrać coś takiego jak Load? Gdzie naparzanka w stylu Kill, albo Mastera?".
Corsar
05.07.2013 15:25:07
O  IP: 95.40.15.194
Marios Dokładnie tak. To jest właśnie fenomen Metalliki. Chłopaki w wieku 18-20 lat robią garażową muzykę. Nie mają zielonego pojęcia o muzyce, łapią za instrumenty i grają tak, jak potrafią, jak się nauczyli za młodu. Zero wiedzy technicznej, trochę umiejętności i sporo chęci. Po prostu robili szczerą muzykę,od siebie, dla siebie, nic pod publikę. I nagle stają się wielcy.
Ozzy`Boy
05.07.2013 14:38:22
O  IP: 194.28.48.115
Lars jest przecież zawodowym pałkerem, chyba nikt nie ma wątpliwości przecież to jego zawód.
Marios
05.07.2013 13:54:17
O  IP: 89.151.18.192
"No i był tam również perkusista. Był na z góry przegranej pozycji, ale postarał się najlepiej jak umiał, żeby się utrzymać."

Ten fragment jest dla wszystkich, którzy uważali, bądź uważają, że Lars kiedykolwiek był zawodowym pałkerem. Wszystkie ścieżki perkusji, jakie można usłyszeć na płytach to efekt samozaparcia i zamiłowania do perkusji z czysto hobbystycznej strony, a nie tysiące godzin morderczych treningów. Nie tylko Lars, ale cały zespół podnosił swoje umiejętności przede wszystkim grając koncerty. Tutaj mocno wyłamuje się Cliff, który przecież nawet po dołączeniu do Metalliki ćwiczył od czterech do sześciu godzin dziennie.

Wypowiedź Flemminga Rasmussena o Larsie (Czas nagrywania Ride the Lightning):

"Więcej trudności sprawiało granie Larsa na perkusji. Pomyślałem, że jest całkowicie bezużyteczny. Pamiętam, że pierwszą rzeczą, o którą zapytałem, gdy zaczął grać, było: Czy ty wszystko zaczynasz od przedtaktu?, na co on: A co to jest przedtakt? Ja: Jasna cholera! Nie mogę sobie wyobrazić jak musieli wtedy brzmieć na żywo. Lars często zwalniał albo przyspieszał utwory, grając bardziej na wyczucie".
Egon
05.07.2013 09:07:21
O  IP: 164.126.186.223
"Lars Ulrich o Cliffie Burtonie, jakiego znał" <-------- skoro nie znał to jak może mówic, chyba że konfabuluje
ToMek
05.07.2013 08:13:27
O  IP: 195.150.86.171
Dzięki Czerw, świetne tłumaczenie! Lars czasem jednak potrafi szczerze przywalic i przyznać się, że odpływał od zespołu gdy zaczęło się robić coraz głośniej o nim

zaczynam druga czesc wakacji, do zobaczenia w polowie lipca... choc pewnie gdzies siec znajde :P
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak