W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Robert dla So What! o byciu w Metallice
dodane 01.11.2011 00:41:33 przez: ToMek
wyświetleń: 2185
Najwyższa pora skończył z najciekawszym materiałem w najnowszym magazynie So What!, jakim jest obszerny wywiad z Robertem Trujillo, przeprowadzony w maju tego roku, mniej więcej miesiąc po koncercie Wielkiej Czwórki w Indio. Konrad „neg” Frączek przetłumaczył część pierwszą tego wywiadu, w którym Robert wypowiada się na temat przygotowań do koncertu Wielkiej Czwórki w Indio oraz o byciu w Metallice. Przerotnie, zamieszczamy ją jako ostatnią:




S.C.: Czy możemy rozpocząć opowiadając powiedzmy o tygodniu przed koncertem?
RT: Więc jak ty i zapewne wszyscy wiecie, byliśmy w trakcie naprawdę długiej przerwy i zaczęliśmy zdawać sobie sprawę - prawdopodobnie jakieś trzy tygodnie przed - że był to zarówno dla mnie jak i zespołu moment wyczerpujący fizycznie. Więc aklimatyzacja miała olbrzymie znaczenie – żeby wyjść na scenę i grać taką muzykę, dla takiego typu publiczności, w takim mieście. Nawet myślenie o tym było męczące, wyczerpujące. Więc zacząłem od odpowiedniego nastawienia, co znaczy, że zacząłem biegać wokół boiska futbolowego i robić skłony oraz…

S.C.: Zacząłeś trenować?
RT: Tak, przygotowuję się fizycznie, bo pozwala mi to przygotować się mentalnie. Dlatego, że przez parę miesięcy byłem zdecydowanie wyłączony.



S.C.: Żeby ludzie zrozumieli ideę przestojów – nie rozmawiacie ze sobą podczas nich, prawda?
RT: Racja, nie rozmawiamy. Kochamy się wzajemnie, ale widzieliśmy się wystarczająco wcześniej podczas trasy, więc w zasadzie staramy trzymać się od siebie z dala. Jest tak, ponieważ oczywiście wzajemnie darzymy się szacunkiem, ale chodzi trochę o nasze głowy, ponieważ wiemy, że już niebawem każdy będzie przy każdym 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. Więc jest to właściwie dla nas bardzo ważne, żeby wycisnąć z siebie tak dużo jak tylko możemy z Metalliki. Jest to niemożliwością podczas całego czasu wolnego, ale staramy się jak możemy. Więc wracając do przygotowań przed koncertem takim jak ten. Ważnym jest, żeby określić jak dużo czasu potrzebujesz na przygotowania, nie tylko fizyczne, ale jakiekolwiek. Myślę, że jedną z dobrych rzeczy, jaką zrobiliśmy w przygotowaniach do koncertu na tym poziomie było spotkanie się kilka razy z Larsem zanim połączyliśmy się z Jamesem i Kirkiem.

Graliśmy jako sekcja rytmiczna, mieliśmy dwie albo trzy próby w HQ, żeby pozbyć się rdzy. Zawsze patrzę na to jak na lód na szybie, wiesz o co chodzi? Musisz się przez to przedrzeć, żeby móc znowu widzieć. Tak samo mięśnie, te ścięgna, które nie były używane, żeby palce mogły znów działać, nabieranie prędkości – wszystko to zajmuje kilka dni. To nie jest coś, co po prostu możesz włączyć i myślę, że tak samo ma Lars, nie możemy po prostu tak tego włączyć i od razu nabrać prędkości. Musimy przez to przejść, pojammować trochę, spędzić kilka dni, dopiero potem możemy razem spotkać się z Jamesem i dopiero wprowadzić Kirka i złożyć wszystko do kupy. Ponieważ dopiero po kilku dniach zaczynamy odnajdywać ten rytm, ten groove, zaczyna wychodzić dobrze i jesteśmy gotowi. Potrzebujemy tego czasu dla Larsa i Roba.

S.C.: Czy mieliście na uwadze, że pozostałe zespoły były w trasie, grając regularnie już od miesięcy?
RT: Jak najbardziej. Oni byli gotowi do pracy. Grali nieprzerwanie od ostatniej partii koncertów, które z nimi mieliśmy. I to było zdecydowanie motywujące. To znaczy, dla wszystkich z nas była to szczególna chwila. To było pierwszy koncert w Stanach. Południowa Kalifornia była zawsze wyzwaniem, ponieważ nie masz do czynienia tylko i wyłącznie z energią publiczności, która może być bardzo intensywna. Dla mnie osobiście było to borykanie się z energią mojej rodziny i moich przyjaciół i wszystkiego tego, co w LA dotyczy mojej osoby. Czasem może być to trochę męczące, wiesz zacząłem raz dzień z niewłaściwymi przepustkami dla mojej rodziny i przyjaciół. Tak dzieje się na festiwalach. Ale wciąż musisz zmierzyć się z rozmowami i telefonami w stylu „Ej, stary nie ma naszych gratów.” To zabawne, podałem listę moich rzeczy miesiąc przed rozpoczęciem gry, ale nie wiedziałem, że maile naszych organizatorów się zmieniły i wysyłałem maile pod adres, który nie był już dłużej aktywny. Na szczęście znalazłem poprawny wczesnym rankiem dzień przed, inaczej byłaby katastrofa! Ale każdy dał radę, przejął się sprawą i wszystko dobrze się skończyło.

S.C.: Myślę, że jest to ta część pracy z Metalliką, do której ludzie nigdy się nawet nie zbliżą.
RT: Dołączenie do zespołu pozwoliło mi zrozumieć tę stronę przez te wszystkie lata. Nie sądzę bym miał do czynienia z czymś takim przed dołączyłem do zespołu o takim statusie. Znienacka jesteś w Metallice i każdy chce być tego częścią, chce tego doświadczyć, wszyscy chcą dostać się za scenę. Czasem są to ludzie, których znasz, a którzy nagle stali się „zadeklarowanymi fanami”. I mówisz: „Rany, zachowujecie się jakoś inaczej…”

S.C.: Sporo tego było?
RT: Przez te wszystkie lata bywało i tak. I oczywiście będzie to miało miejsce w LA. Ale ostatni koncert, jaki mieliśmy (przed Indio) jak sobie przypominam w Anaheim i pamiętam jak po koncercie spotkałem moją rodzinę i wszyscy byli „Zrób fotkę, zrób fotkę tego!” A ja na to, „Rany wyrosłem przy tych wszystkich ludziach i nagle czuję, że nikogo z nich nie znam”. Nadal uważam, że jestem ta samą osobą, myślę, że dobrze odnajduję się w sytuacji w jakiej jestem. Czasem wydaje się, że jestem po prostu naiwny, bo to wszystko mnie osłabia i zastanawiam się, dlaczego. W końcu to odkryłem, zaczęło to do mnie docierać.

S.C.: Więc w końcu zaczynasz rozumieć jak bardzo osłabiające psychicznie jest to całe zamieszanie. Jak udało Ci się odróżnić prawdziwych przyjaciół od tych „plastikowych”? Czy zawiodłeś się kilka razy lub byłeś rozczarowany tego typu wydarzeniami?
RT: Na pewno byłem zawiedziony i bywałem rozczarowany. Masz wielu przyjaciół z przeszłości i jesteś podekscytowany ponownym nawiązaniem kontaktów z nimi i nie myślisz o tym, że dlatego nawiązują kontakty ponieważ dołączyłeś do Metalliki. Coś w stylu: „Nie, rany, co? Byliśmy kiedyś najlepszymi przyjaciółmi”. I nagle zaczyna do ciebie docierać, bo dostajesz e-maila o treści „Heja, możesz poznać mnie z Britney Spears? Albo Justinem Bieberem? Moja córka lub jej, wiesz, jej koledzy ze szkoły chcieli ich poznać i tak dalej. Możesz nas połączyć?” A ja na to „O, już widzę po co to wszystko. Nie. Tak naprawdę to ci nawet nie odpiszę na maila”. Wiesz miałem tak kilka razy przez tę parę lat. Ludzie wbijali mi się na chatę. To jeden z powodów, dla których nie spędzam mnóstwa czasu w Venice, ponieważ mamy niezapowiedzianych gości i tak się zdarzyło trzy razy. Trójka różnych ludzi!

S.C.: Rany. No to niezła kapa.
RT: Tak, kapiszon jak nic.



S.C.: Więc wybudowałeś dla siebie „bramkę bezpieczeństwa”?
RT: Tak. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę musiał. Ale wiesz, mogę także powiedzieć że, szczególnie tu w Kalifornii, w San Francisco, Los Angeles mogę normalnie chodzić i nikt mnie nie prześladuje. Więc sukces zespołu nie był dla mnie ciężką rzeczą. Jestem po prostu basistą. I wiesz musiałem wprowadzić parę korekt, ale raz jeszcze to tylko w przypadku przyjaciół czy rodziny. Przyjaciół z przeszłości. Ale jeśli chodzi o fanów i ludzi z Kalifornii? Super sprawa!

S.C.: Wróćmy powrotem do Indio. Docierasz na miejsce. A naszym planem początkowo (dla tej historii) było, że zabawimy się przez cały dzień i zobaczymy jak będzie. Tymczasem jak tylko tam się dostałeś, uderzyła cię setka rzeczy. Więc TERAZ opowiedz mi jak chciałbyś spędzić czas przed koncertem w swoim wymarzonym świecie.
RT: OK. Oczywiście, bilety na miejscu. Każdy dostaje swoją przepustkę. Wszyscy świetnie się bawią. Idą do strefy dla VIP-ów, wypijają parę koktajli. Zapoznaję się z harmonogramem prasowym i załatwiam to natychmiast. Jak tylko docieram na koncert jest to dla mnie idealny czas, żeby udzielić paru wywiadów. Jak tylko się z tym uporam, chcę wpaść do świata doktora Dona, rozciągnąć się, zrelaksować, skorygować z kręgarzem. Stamtąd udaję się do tuning roomu, zaczynam grać parę kawałków z setlisty, rozluźniam się z moim instrumentem, łączę. Graliśmy „Orion” pierwszy raz w Stanach, więc przegrałem „Oriona” kilka razy, po to by czuć się swojsko w tym kawałku…




Konrad „neg” Frączek
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 8
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak