W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Relacja z końca Death Magnetic Tour w So What!, cz.1
dodane 10.03.2011 22:14:18 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 2210
"Hej Marcus, tu Lars z Metalliki, jak leci?" - tymi słowami rozpoczęła się pewna telefoniczna rozmowa Marcusa Teague, dziennikarza witryny TheVine.com.au, z Larsem. Marcus miesiąc wcześniej napisał relację z pierwszego koncertu Metalliki w Melbourne (znajdziecie je tutaj) i właśnie ta relacja (w której opisał on Larsa jako 'powykręcanego elfa', plującego na swoich fanów) skłoniła Larsa, do poproszenia Marcusa o dołączenie do zespołu na cztery dni i napisanie relacji z ostatnich koncertów trasy Death Magnetic. Marcus z miejsca się zgodził. Artykuł ten znalazł się w ostatnim numerze magazynu So What! (numer 17.4), natomiast wywiad, który w So What! się nie zmieścił, opublikowała kilka dni temu witryna The Vine, a u nas znaleźć go możecie tutaj. Poniżej relacja Marcusa:







Po rozejrzeniu się po pokojach [za sceną] skierowałem się w stronę garderoby, gdzie stanąłem twarzą w twarz z Jamesem Hetfieldem. Rozmawiał ze Steffanem Chirazi o ... piłce nożnej. Zapierające dech wrażenie ze spotkania super-sławnej osoby nie jest przesadzone, bo gdy widzi się ich wizerunki tak wiele razy, to na żywo wszystko to wydaje się być fałszywe. Jak figury woskowe w które tchnięto życie. Tak było też z Hetfieldem, który z bliska wręcz straszy. Jest jak rewolwerowiec, wystający podbródek, ramiona założone na klatce, niczym liny na statku, jego mleczne, lodowo-niebieskie oczy zdolne wywiercić się przez twoją farmerską twarz. To była moja pierwsza myśl. "James, to jest Marcus" powiedział Steffan gdy uścisnęliśmy sobie ręce, "będzie dokumentował resztę trasy". Hetfield spojrzał na mnie z góry do dołu, ja spojrzałem na swoje krocze, jakby to na nie spoglądał, zachichotał i zaczęliśmy dyskusję - o ostatnim filmie Jackass 3D, który (przy wspólnym, ale niewypowiedzianym zawstydzeniu) wszyscy oglądaliśmy. [...] Z garderoby wyszedł Robert Trujillo, uścisnął mi ciepło rękę i poszedł do kawiarni, mijając się z Kirkiem, który niosąc talerz jedzenia również uścisnął mi rękę i zniknął w swoim pokoju. [...] W końcu do pokoju wkroczył Lars, stając się centrum uwagi, jak to on zwykł. Poklepał mnie po ramieniu w trakcie ściskania ręki i powiedział, jak dobrze jest mnie spotkać. Fizycznie Lars jest całkowicie nieproporcjonalny do swojej zewnętrznej persony. Cały ten głęboki wyraz koncentracji i charyzmatyczne przedstawienie emanuje z jego drobnej budowy ciała. [...] "To wszystko tutaj to twój plac zabaw", gestykuluje z uśmiechem "jesteś gościem, baw się dobrze".

[...] Wsadziłem głowę do pokoju jadalnego zespołu i znalazłem tam jedzącego samotnie obiad Larsa. Spytałem czy mogę się dosiąść a on z radością popchnął w moją stronę stołu talerz z kurczakiem i sałatkami. Podziękowałem mu za zaproszenie mnie na trasę, ale on wzruszył ramionami tak, jakby dla niego nie było to nic wielkiego. I chyba tak też było. Rozmawialiśmy o tym jak czuje się na końcu trasy: "Patrząc wstecz na ostatnich kilka lat to uważam, że była to bardzo pozytywna przygoda. Na wielu poziomach. Jeśli chodzi o nagrania, trasę, fanów, atmosferę. Nie wydaje mi się, abyśmy kiedykolwiek zrobili cokolwiek jako Metallica, co miałoby tak przytłaczająco pozytywny oddźwięk. Wydaje mi się więc, że zamiast podchodzić emocjonalnie i melancholijnie do tego końca, to lepiej świętować triumf, świętować zakończenie tego rozdziału." Pogadaliśmy jeszcze o tworzeniu i o muzyce, ale dość szybko on zapytał mnie o mój zespół, wspominając tylko, że ma teraz problemy z ramieniem. [...]


[...] Usłyszałem dźwięk gitar zza drzwi z napisem 'Tunning Room'. Myśląc, że pewnie się nie uda, znalazłem Steffana i spytałem, czy nie byłoby fajnie wejść do środka. Powiedział: "Idź za mną" i wszedłem do środka pokoju ćwiczeń, w którym rozstawione były instrumenty i sprzęt nagrywający, który przyprawiłby niejeden zmanierowany sklep muzyczny o ekscytujące drżenie. Tuż przed nami stali Kirk i Rorbert, trzymający swoje instrumenty i próbujący coś stworzyć. Czułem się tak, jakbym nakrył ich na przymierzaniu damskiej bielizny, bo rzecz jasna to ich świątynia. Ale wytrzymałem. Wyskoczyli na chwilę, zostawiając mnie w pokoju z 'Protools guru', Mikiem Gilliesem i jeszcze jednym technicznym. Gillies siedzi tu każdej nocy, nagrywając i miksując koncert w locie, a co później zespół umieszcza w sieci tuż po występie. On też pracował nam kilkoma ich studyjnymi albumami. Jako że to on nagrywa, to ma on też dostęp - dzięki serii twardych dysków leżących dookoła - do każdego koncertu i piosenki Metalliki. Chodzi o to, że jeden z członków zespołu może powiedzieć: "O, powinniśmy to zagrać tak jak drugiej nocy we Frankfurcie, cztery lata temu", a Mike może to od razu przywołać. [...]

[...] Nie kłamię - cholernie zajebiście jest mieć Metallikę grającą trzy stopy od Ciebie, na przestrzeni twojego pokoju dziennego i jedynie z paroma technicznymi jako towarzyszami. Zespół jest w pełnym do grania nastroju. Larsy wygląda tak, jakby w ogóle nie potrzebował prób. "Za nudno?" żartuje Hammett. "Zbyt wiele nut?" dodaje Robert, "za dużo słów?". Potężny menadżer trasy, Dick Adams, wkłada głowę przez drzwi i pokazuje na zegarek. Zespół powinien być gotowy 5 minut temu. To nieco komiczne, gdy pomyśli się, że nad naszymi głowami na arenie szaleni fani nerwowo trzymają w rękach swoje aparaty w telefonach, a my tutaj wydłubujemy ciecierzycę z naszych zębów i patrzymy na kartki z tekstami piosenek. Byłem w wielu pokojach prób różnej wielkości i jest tak, że z dala od wzmacniaczy, odbijającego się dźwięku i pirotechniki, pokoje takie jak to dają świetny poziom. Metallica brzmi tutaj fantastycznie, bez wątpienia, mimo, że perkusja jest licha, głos Hetfielda brzmi mało nisko i nieostro, a bas Robert gubi się gdzieś w miksach. Tak jak u większości zespołów. Gdyby nie metronomiczne riffy z gitary Hetfielda, a szczególnie niesamowicie kopiące wiązanki Kirka, to mogłaby to być czwartkowa noc gdzieś w lokalnym miejscu. Tyle tylko, że nie miałbyś dostępu do kawałków, jakie nagrałeś w Tokio pięć lat temu.



Szedłem za zespołem przez korytarz, gdzie ochroniarze ze słuchawkami w uszach krzątali się jak mrówki przy pracy. Wieloletni fotograf zespołu Ross Halfin zachęca zespół do serii poz, w oświetlonej wnęce. Zespół potem schodzi się przed czarną zasłoną za którą rozlega się śpiew "Ecstasy Of Gold" 15 tysięcy osób. Ktoś (Lars) żartuje udając sikanie na Halfina, podczas gdy fotograf próbuje zrobić zdjęcie, leżąc na ziemie i próbując złapać grupowy uścisk, a potem James, Kirk i Robert wychodzą za zasłonę. Czekamy, aż wyjdzie Lars, ale ten krzyczy na mnie i innych: "Wychodźcie, ja kurwa idę ostatni". Co? "Idźcie, kurwa, idźcie". Wychodzę ze Steffanem za zasłonę, w ciężki, ciemny ocean pulsujących purpurowych świateł. Ciągły ryk przenika przez wszystko, a jedyne co widzimy to sylwetki rąk i strzępki twarzy, oświetlane błyskami fleszy aparatów, oddalone na tyle dzięki ochroniarzom, że widzimy czysty, ciemny tunel do sceny. Czuję zapach dymu i dezodorantów. Kompletnie bezradny płynę w stronę boku sceny, przytłoczony przejściem z małości do masywności. Jestem w szoku przytłoczony dzikością; histeryczni fani ze ściągniętymi twarzami ryczą i chwytają każdego, kogo mogą dosięgnąć. Kirk wyciąga swoją gitarę, Lars ściska pałeczki i obaj wbiegają na scenę, aby spotkać się tam z Jamesem i Robertem, w środku otwierającego intra "That Was Just Your Life". Miesiąc temu pisałem w mojej recenzji, że wejście Metalliki do "Ecstasy Of Gold" jest być może jednym z siedmiu cudów muzycznego świata. To, wtedy, odcisnęło nieodwołania ślad na moim DNA.

Metallica zagrała dobrze, ale ja bardziej byłem zajęty teatrem, jaki obserwowałem dookoła. Las dzieciaków skaczących w górę i w dół. Trumienki opadające spod sufitu. Pot. Stoję tuż obok czterech australijskich kolesi, wyglądających na surferów, z których jeden cały czas klepie mnie po ramieniu krzycząc: "I jak, dobrze jest?". Set kończy się zagranym w Światałach "Seek And Destroy", a czarne piłki lecą spod sufitu. I wtedy, gdy mający w ten dzień urodziny Kirk macha do tłumu, tuż za nim maszeruje oddział prowadzony przez wielkiego, brodatego inspicjenta, przebranego za ten sam uniform, co Snow White, dziewczynka znana z incydentu "kopnięcie dziecka". Kara! Kirk jest cały w pianie, a Hetfield intonuje z publiczności "Happy Birthday" dla gitarzysty, który wtedy wykrzykuje do mikrofonu: "Nie mogłem kurwa nawet pomyśleć o cholernie lepszym miejscu, na pieprzone urodziny, niż jebane Melbourne!".

Podczas gdy zespół rzuca jeszcze kostki ze sceny, wychodzimy do czekającego na nas vana. Po krótkiej przejażdżce po mieście dojeżdżamy do wejścia do hotelu, pod którym wyczekuje stadko ubranych na czarno fanów. Nie jesteśmy jednak zespołem, więc się cofają. Wewnątrz, już przebrany, pojawia się James, również Robert, ale zaraz znikają w windzie. Słysząc brzęczenie udajemy się ze Steffanem do baru, jest zamknięty, dajemy więc wygrać nocy. Na zewnątrz rozmawiałem z tymi superfanami o tym, skąd wiedzą gdzie zatrzymuje się zespół, ("znajomi znajomych") i czy oni to już wcześniej robili ("O tak, ostatnio zatrzymali się właśnie tutaj"). Powiedziałem im, że zespół pewni już położył się do łóżek, ale wtedy, już odświeżony, pojawił się Kirk aby porozdawać trochę autografów. Okazało się, że stałem z profesjonalnymi surferami, którzy zabierali Roberta i Kirka podczas przerw w ich koncertach na Wschodnie Wybrzeża Australii na surfowanie. I pomimo, że było to tak blisko, chcieli zabrać Kirka i Roberta jeszcze tego wieczoru na wybrzeże Victorian, aby móc wstać wcześniej i chwytać fale [...].


ToMek 'Cause We're Metallica
AeroMet


Waszym zdaniem
komentarzy: 5
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak