W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Recenzja Metallica Through the Never by Onet.pl
dodane 02.10.2013 16:31:17 przez: Rafał
wyświetleń: 2619
W sieci raz po raz pojawiają się recenzje filmu Metallica Through the Never, tym razem prezentujemy Wam napisaną przez Pawła Piotrowicza z Onet.pl:


Megalomania? Przekraczanie granic? Potężny zastrzyk adrenaliny? Wszystkiego po trochu… Emocji w "Metallica: Through the Never", pierwszym koncertowym filmie Metalliki, rzeczywiście nie brakuje. Na cud zakrawa fakt, że wśród tych niezliczonych wybuchów, fajerwerków i przegięć nie zgubiło się to, co nadal jest w przypadku tego zespołu najważniejsze.



Niewiele jest filmów, o których pisałoby się przed premierą tak często jak o "Metallica: Through the Never" – atmosferę wyczekiwania na koncertową fabułę Nimróda Antala, znanego z "Kontrolerów", "Motelu" i "Predators", podgrzewano od dobrych kilkunastu miesięcy. Chodziło przecież o zespół, na który – mimo osiągnięcia najwyższego gwiazdorskiego statusu – starzy fani się nie wypięli. Przynajmniej nie wszyscy. Innymi słowy – może i Metallica sprzedaje miliony płyt, może i zaliczyła wiele flirtów z radiem, ale to nadal… Metallica, o czym przypomina choćby na koncertach. Zespół ma przy tym tak otwarte i przyjazne podejście do fanów, że niemal każdy z nich może odnieść wrażenie, iż gra wyłącznie dla niego.

Zawartość filmu tyko częściowo odzwierciedla to, czego mogliśmy się spodziewać po zapowiedziach. Zaczyna się niewinnie: zwykłemu – na pozór – koncertowi towarzyszą perypetie młodego członka ekipy koncertowej, który dostaje polecenie odebrania ważnej dla grupy przesyłki. W drodze przeżywa dość nieprawdopodobne i zarazem niezwykle brutalne przygody. Na tyle oderwane od rzeczywistości, że bardziej przypominają surrealistyczny teledysk niż film. I tak należy je odbierać – to po prostu dwugodzinny videoklip, pełen zapierających dech w piersiach scen, ilustrowany znakomitą muzyką. Dobrze jednak, że koncertowych ujęć jest znacznie więcej niż fabularnych.



Sam koncept fabuły, oryginalny czy nie, nie decyduje na szczęście o wartości dzieła. "Through the Never" ogląda się świetnie głównie ze względu na to, co się dzieje na samej scenie. Z okularami 3D bez trudu można się poczuć tak, jakby się stało na niej, a przynajmniej miało ją w zasięgu ręki. Widoczny jest każdy detal, gest, a nawet najmniejszy tatuaż na ciele Jamesa Hetfielda. Sporadyczne niedoskonałości obrazu na drugim planie tylko przydają mu autentyczności i surowości.

Wisienką na torcie jest sama scena, niemal w każdym utworze oferująca nowe atrakcje. Odgłosy wystrzałów i płomienie, które zawsze towarzyszyły na koncertach "One", mają się tak do tego, co widzimy w "Through the Never", jak zwykły sylwestrowy pokaz sztucznych ogni do obrazków z powitania Nowego Roku w Dubaju, Londynie czy Sydney. Podobnie zachwycają wychodzące z podłogi krzyże w "Master of Puppets", błyskawice w "Ride the Lightning" i dziesiątki innych atrakcji, które najlepiej zobaczyć na własne oczy. Inna sprawa, że większość tych elementów widzieliśmy wcześniej - posąg Temidy to stary znajomy z trasy "Damaged Justice Tour", a udającą awarię gigantyczną rozwałkę pod koniec "Enter Sandman" pamiętamy choćby z koncertu w Katowicach w 1996 roku. Tyle że tu wszystko podane jest zgodnie z zasadą "więcej, mocniej, głośniej!". Ale czy lepiej?



Cieszy na pewno, że w tym nafaszerowanym atrakcjami trójwymiarowym widowisku nie zgubiło się to, co nadal jest w przypadku tego zespołu najważniejsze – muzyka. Zespół prezentuje świetną formę, nawet nie zawsze staranny jako instrumentalista Lars Ulrich jest wyjątkowo zdyscyplinowany. Czy to efekt dogrywek? Dowodów nie ma. Jeśli czegoś zabrakło, to pewnej przyjacielskiej atmosfery – Hetfield już dawno dał się poznać jako świetny frontman, bez trudu łapiący kontakt z widownią, zagadujący ją, niekiedy się z nią drażniący. Tymczasem tu jego wyluzowanych odzywek i pogawędek właściwie brak; zamiast tego mamy irytację na twarzy po konfrontacji z zepsutym mikrofonem. Wyreżyserowaną i sztuczną.

Dla wieloletnich fanów "Through the Never" będzie po prostu kolejną okazją do spotkania z muzyką ulubionego zespołu, tym razem w nieco innej formie. Dla wszystkich innych ciekawą filmowo-muzyczną przygodą, która może, choć nie musi, stać się początkiem nowej fascynacji. Nie jest to na pewno film rewolucyjny, ale ogląda się go na tyle dobrze, że z potyczki z niejedną przedstawioną na ekranie filmową rewolucją wyszedłby z tarczą.



– I tak nam są te fajerwerki niepotrzebne – słyszmy na koniec od zespołu, podłączającego się do zwykłych wzmacniaczy, by zagrać "Hit the Lights" jak za starych dobrych czasów. I coś w tym jest.

Warto zobaczyć film do ostatniej minuty, gdyż napisom końcowym towarzyszy nowa wersja instrumentalnego "Oriona", zagrana przez Metallikę już przy pustej sali. W trakcie pokazu prasowego w kinie IMAX wyszła tylko jedna osoba. Mina zaskoczonego, a raczej zdezorientowanego biletera, pragnącego jak najszybciej opróżnić salę, bezcenna...

Waszym zdaniem
komentarzy: 5
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
JamesGirl
03.10.2013 09:05:24
O  IP: 194.165.48.90
No!
Jeszcze tylko dzień... :)
Egon
02.10.2013 20:30:48
O  IP: 5.173.190.217
czy recenzja napisana obiektywnie to niech oceni J'G xd
pitbull
02.10.2013 18:22:47
O  IP: 95.41.89.173
Tak to fakt nikt na moim seansie nie wyszedl z sali, tylko wszyscy delektowali sie wspanialym wykonaniem oriona, to bylo wyjatkowe wykonanie, i to wlasnie odróżnia metallice od innych zespolow, ten pierwiastek ktory mozna bylo poczuc na koncu
NIKT
02.10.2013 17:59:35
O  IP: 81.190.106.44
Dość obiektywnie napisana recenzja. Drażni mnie tylko że już wiem właściwie wszystko o filmie/koncercie/teledysku a jeszcze go nie widziałem:) Zobaczyć trzeba\,,/
Rafał
02.10.2013 16:31:55
O  IP: 87.207.20.53
kolejna recenzja przed nami :)
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak