W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Metallica w Polsce - SEEK & GREET czyli jak spotkaliśmy Metallikę w Katowicach w 2008 roku
dodane 16.10.2011 10:31:05 przez: ToMek
wyświetleń: 9845
„Turn on I see red, adrenaline crashes and cracks my head, nitro junkie paint me dead.”

Jutro koncert Metalliki, a ja siedzę przy biurku usiłując skupić się na systemach politycznych państw wysoko rozwiniętych, ale w głowie wali mi tylko ta linijka z Fuel. I jak tu się skupić. Jutro mam zarówno koncert Metalliki jak i jedną z niewielu szans zaliczenia uwalonych kolokwium z przedmiotu o wdzięcznej nazwie „Systemy polityczne państw Europy Zachodniej i USA”. W tej chwili wiem tylko, że z USA jest Metallica i ekscytacja przed jutrem jest zbyt silna. Dostaję sms-a.

- Jadę polować z kumplem na Metallicę, na lotnisko itd. Jedziesz?

Z ciężkim sercem odpuszczam sobie. Mam jutro zaliczenie. Czuję, że będę tego żałować – 1) Że nie pojechałem, ale 2) i zaliczenia, bo nic nie umiem. W końcu odpuszczam i idę spać, ale śpię słabo, bo przecież jutro gra Metallica.

Rano w pracy omc nie padam na zawał, gdy w opisie gg Shvagra widnieje „Kto ma zdjęcie z Metallicą?” Nie wierzę i jestem wściekły z zazdrości, zawiści i tego, że nie pojechałem. Nie ma szans, żebym mógł dziś pracować. Na szczęście o wyjeździe do Katowic informowałem już w pracy wcześniej, więc zwalniam się wcześniej rzucając jakąś ściemę i wciskam się do autobusu do Katowic w najdłuższą przejażdżkę życia. Melduję kumplom ze studiów, z którymi chodziłem do liceum, że mają obstawić wszystkie wyjazdy w Qubusie. Nie jest nas dużo, raptem czterech – ja, 2 znajomych ze studiów i jeden z moich najlepszych kumpli, Bro.



Nie ma chyba jeszcze 12 a już wszyscy są pod Qubusem. Są dwie opcje. Albo czaty, albo zaliczenie roku. Idę pod salę zaliczeniową, WNS znajduje się pareset metrów, ale odpuszczam, bo rachunek jest prosty, a kolejka długa: „Stracić szansę na spotkanie z Metą, albo stracić szansę na zaliczenie semestru”. Cóż, semestr zawsze można poprawić. Poza tym, i tak niewiele umiem.

5 minut później wszyscy już logujemy się pod Qubusem. Życie płynie normalnie, żadnych oznak obecności Metalliki, gdyby nie fakt, że Shvagr w nocy był pod stadionem Śląskim, gdzie słyszał próbę z Disposale Heroes i Unforgivenem, a potem dopadł chłopaków na schodach do hotelu. Przyznał się Larsowi o tym, że słyszał próbę, na co z kolei usłyszał pytanie:
- I jak było?
Z Hetfieldem z kolei, wystrojonym w kowbojski kapelusz zrobił sobie zdjęcie, które wylądowało na pierwszej stronie DZ. To naprawdę dużo. Dowiedział się także, że lot był „Pretty tiring” po czym obserwował całą czwórkę wcinającą obiad o 2 w nocy naszego czasu. Niezłe oddanie sprawie.

Wchodzimy do korytarza wiodącego do serca hotelu, ze schodami ruchomymi itd. Nie idziemy tam jednak. Zatrzymujemy się na samym początku. Ta ogólnodostępna strefa po lewej ma restauracją dla gości, po prawej hotelowe lobby, które ma dodatkowe, obrotowe drzwi, tylko dla gości.

Łazimy tu i tam, idziemy na moment dalej po czym wracamy. Stoimy, gdy nagle…

Nie mogę uwierzyć własnym oczom. W holu, w kąciku koło wind na jednym z foteli skromnie siedzi sobie Robert Trujillo. Ma dość wystraszoną minę i na pewno nie przypomina człapiącego krabim chodem King-Konga. Gapimy się jak sroki w gnat, a gdy Trujillo zbliża się, podchodząc do recepcji (skracając dystans do 5 metrów), wołam chłopaków i namawiam do wparowania do lobby Bro, który jest najbardziej wygadany i hmmm nie ma ku temu obiekcji (On i jego słynne - „Jak to nie mogę do kogoś podejść?”)

- Tylko mu powiedz, że zaraz podejdą koledzy.

Patrzymy jak Bro wbija i z miejsca naraża się Pani za kontuarem. Zaczepiony Rob wita się z nim jak z kumplem, gadają chwilkę, po czym Bro wskazuje na nas stojących za szybą. Rob skina głową i nadchodzi moja kolej. Bro wraca, wpadam ja.

- Proszę stąd wyjść, albo zaraz zawołam ochronę.

Puszczam to mimo uszu i podchodzę do Roba na miękkich kolanach.
-Hej Rob!
-Hey man, haw ja doin’ – zarzuca Tru tym swoim południowo-kalifornijskim, luzackim akcentem i uśmiecha się jakbym to co najmniej ja wręczył mu milion baksów
Ze stresu kaleczę angielski, pomimo, że zwykle nie jest najgorszy.
-Możesz mi to podpisać? – podaję mu bilet z 2004 oraz płytkę Zlotu, który zorganizował Piotr Luczyk z Kata, parę lat wcześniej. Rob pyta czy mam coś do pisania i smaruje autografy markerem na bilecie i książeczce. Postanowiłem książeczkę z autografami zdjęciem Mety z Katem zostawić, a płytę podarować chłopakom. Jeśli zdołam.

- Proszę stąd natychmiast wyjść, albo zaraz zadzwonię po policję – słyszę szczekanie zza kontuaru, ale myślę tylko „Kobieto może mnie tu dopaść stado Zedów z Pulp Fiction a nie wyjdę” uradowany chwilą. Pytam Roba czy może podać to chłopakom.
- Zatrzymaj. Sam im dasz.
- Ale kiedy ich spotkam? – nie wierzę własnym uszom, które nie słyszą ujadania recepcjonistki.
- Zobaczysz ich szybciej ode mnie – mówi chyba Rob, bo brzmi jak „See’em before I see’em, man!”
- Mówię, że zarąbiście było go spotkać i, że widzimy się na koncercie. Rob podaje mi łapsko, a ja niemalże sikam po nogach…



Stoimy w holu gorączkowo rozprawiając o tym jak to niesamowicie było go spotkać, gdy widzimy jak do Tru dołącza jego osobisty bodyguar po czym mijają nas udając się w głąb ogólnodostępnych części hotelu – bary, restauracje, kina, siłownie etc., ale już ich nie gonimy. Po co się narażać.

Gdy tak stoimy z kantyny na wprost wejścia do hotelu wpada na nas nikt inny tylko sam Zack. Wygląda niepozornie, więc Bro zahacza go o resztę chłopaków. Podobny odrobinę do Jeana Reno odpowiada z silnym akcentem:
- Będzie można ich zobaczyć ok. 3, 4, gdy będą jechać na koncert - po czym przekracza dla nas nieprzekraczalną już (nikt nie chce się dłużej narażać obsłudze) barierę hotelu.

Stoimy jeszcze chwilę, a Shvagr zaciekawiony podchodzi do drzwi restauracji.
- Ej, chłopaki, tam jest Kirk.

I on jest więc nasz. Nie ma wyjścia. Jeśli chce wrócić po obiedzie/kolacji/śniadaniu (odpowiednio w Kalifornii ;))) do pokoju hotelowego – musi zahaczyć o skrawek „ziemi niczyjej” nie do końca niczyjej, bo stoimy tam my.

Gdy w końcu wychodzi, łapiemy go, Kirk chętnie podpisuje co ma, do podpisu, ale widać, że się spieszy.
- Hej Kirk! Zagrasz tej nocy „Traffic School Song”? – pyta Shvagr
Kirk początkowo nie łapie, robi dziwną minę, ale potem dociera do niego, po czym uśmiecha się tym swoim łagodnym uśmiechem znanym choćby z S&M lub SKOMa.
- Oh no, not really – po czym znika w lobby.
Słyszałem potem, że ponoć któryś z fanów, zameldowany w hotelu (swoją drogą, chyba dość dziany) napatoczył się na Kirka jadącego windą. Normalna sprawa ;)) Chociaż każdy chyba chciałby tego doświadczyć :D

2 to go. Zostaje nam tylko James i Larsisko.

Czekamy jeszcze ok. godziny i to już na zewnątrz, tam gdzie stoją cztery czarne limuzyny. Tłum gęstnieje, pojawia się prasa, jakieś nikomu nieznane jednostki do sterowania tłumem etc., ale nadal nie jest to tłum nieprzebrany, ale elitarny.



W końcu nie mogę uwierzyć własnym oczom. W lobby przy recepcji, kozacko rozparty na ladzie i luźno zagadujący do znanej nam już pani stoi Hetfield. Czarne okulary, zwykłe jeansy i zwykły ciemny podkoszulek.

- Patrz, James tam stoi – mówi Shvagr
- Chłopie ja go wcześniej wypatrzyłem - ale nic mi do gadania, bo to on jest z Papą na pierwszej stronie Dziennika Zachodniego.

Nie wiemy czy stać na zewnątrz czy wejść do „strefy przyczajenia”, gdy Panowie zamiast głównym wyjściem przez drzwi obrotowe, otoczeni „miśkami”, odwracają się na pięcie i idą w ślady Roberta. „Gonimy” ich kawałek, zachowując dystans, ale Shvagr dostrzega tylko wyjeżdżającego schodami w górę Hetfielda, który posyła mu swój promienny uśmiech. Zmarnowani wracamy na zewnątrz.

Gdy tak stoimy, nie wierząc w to co się stało, pojawia się kierownik do spraw zarządzania tłumem, który mówi:
- Słuchajcie oni bardzo Was proszą, żebyście ich nie ścigali. Podpiszą wszystko co chcecie, tylko ich nie gońcie. Ustawcie się w linii, to podpiszą wszystko.

Czekamy jeszcze spory kawał czasu, ustawieni wzdłuż linii przy głównym wyjściu (obrotowe drzwi).. Dokładnie prostopadle do nich. Pierwsi w kolejce są młodsi koledzy, którzy w owadzim-dyskoncie po przeciwnej stronie ulicy, kupili zafoliowany brokuł, na którym nabazgrali markerem „WE’RE FOR YOU, YOU’RE FOR US” i zamierzają kozacko wręczyć go Metallice. Dość ekstrawaganckie, ale ok. Jest to jeszcze na długo, długo przed koncertem i flagą.

Stoimy, a czas dłuży się w nieskończoność. Wtem znienacka zza moich pleców pada pytanie.
- Panowie co to za akcja? – zaczepia nas kilkunastoletni koleś.
- Jak to co? Metallica człowieku!

Patrzę, a on klęka i z czarnego futerału wyjmuje kamerę i to dość profesjonalną. Po prostu miazga. Wszystko zostanie uwiecznione.

Stoimy i stoimy, przez tłum przechodzi fala, bo oto pojawia się gruby, łysy ochroniarz Hetfielda. Rzuca na nas okiem, jest tak groźny jak na zdjęciach i filmikach. Już sam Kerry King wygląda strasznie, ale to nic w porównaniu to tego koleżki. Pojawiają się i inni, jednym słowem żadnych głupot.

Gdy tak robi się złowrogo, nagle przed drzwiami obrotowymi, już na zewnątrz pojawia się Lars. Witają go wiwaty, oklaski, piszczenia itp. Kątem oka widzę jak z głównego chyba wyjścia wypada Rob, który wsiada do limuzyny i nikt go chyba nawet nie zauważa.

- Sporo was. (So many of you) – rzuca Larsisko tym swoim ciężkim duńskim akcentem. Jest drobny, ubrany w czarną kurtkę, w ręce trzyma coś jakby popularny jogurt dla aktywnych. Jest totalnie wyluzowany i pewny siebie.

Podchodzi do brokułowych kolegów, gadają z nim, wręczają mu brokułę. Zaskoczony Lars śmieje się, że to dla niego i mówi:
- Brocolli is found in me – nawiązując do „Battery”. Co jak co – ten wyszczekany gość potrafi się odnaleźć chyba w każdej sytuacji.



W końcu podchodzi do mnie. Witamy się.
- Lars mam nadzieję, że pamiętasz swój pierwszy koncert w Polsce w ‘87 roku – pokazuję mu foto Mety z Katem – graliście z polskim zespołem KAT
- Tank? – dopytuje Lars
- Nie, nie, KAT.
- Ach tak graliśmy tam - pokazuje na Spodek idealnie – pewnie miał na niego widok z okna, albo kto wie, może nawet biegał w pobliskim parku.
- Tak jest! Spodek.
Gadamy w najlepsze, gdy proszę go o podpisanie się na książeczce Larsisko śmieje się i mówi – a ten to kto? Pokazuje swoją fotkę, na której wygląda jak dziewczynka z tą swoją ładną buźką, ubrany w lycrowe słynne gatki.
- Tak, świetne gatki.
- Lars to dla Ciebie – wręczam mu płytkę Tribute Koncertu, „KAT Metallica ZLOT”
- Dziękuję, doceniam to – zwrot „appreciate that” padł chyba z kilkanaście razy. Jeszcze tylko wspólna fotka. Obejmuję Larsa i co?... Castowi nie zadziałał aparat, ale mieliśmy na całe szczęście gostka z kamerą. Inaczej nie przebolałbym utraty zdjęcia z Larsem.

Co jak co. Możecie nie lubić jego podwójnej stopy w One, ale ten gość jest najbardziej otwartym i ciepłym kolesiem ze „starego” składu. Uściskom ręki, uśmiechom i „aprecciate tha-om” nie było końca. Lars jest miły, patrzy prosto w oczy i może wydawać się wystudiowane, ale raczej chyba taki jest. Tak czy inaczej sprawia wrażenie gościa, dla którego jesteś ważny, gdy z nim rozmawiasz i czujesz się wyluzowany – zero pompy, słowem starzy kumple. Ty i Lars Ulrich. I appreciate that.

Przekazuję nadchodzącego Kirka, bo wiem, że nie lubi uścisków itd., mam jego autograf, więc nie będę go katował. Kirk jest taki sam jak go znamy – bardzo cichy i jakiś taki zawstydzony, jakby zaraz miał ochotę uciec.

Jeszcze mocniejszy aplauz wita Hetfielda. James ma kamienną minę, ale podchodzi do „brokułów”, gdzie po chwili pada ciężkie, niemiecko-robocie Shwarzeneggerowskie wręcz:
- No photos. Just signing.

Przy Jamesie dałem największej d… w życiu. Tak bardzo nie mogłem uwierzyć, że jest ode mnie 5-10 cm, że ani piątki ani nic, podałem mu bilet, który James podpisał a ja mogłem tylko pisnąć jak mysz:
-Thanx, James… - nie mogę sobie tego darować, ale cóż. Siła charyzmy. Swoją drogą nie jest aż tak wysoki jak na to wygląda, co zauważyliśmy już wcześniej ze Shvagrem. Przynajmniej dla mnie. Ja mam niby 182, on 185 czyli tyle co mój ojciec, a jednak jest chyba ciut niższy, koszulka jakiegoś chopper składu, z dość spranym logiem i wspomniane jeansy. Ot Papa Het.

Het zasuwa dalej, ale nie jest zbyt rozmowny, ukrywa oczy za okularami Prada (jak na rasowego diabła przystało), przez moment widzę jedynie jedno niebieskie, wilcze oko, na moment zawieszone na czymś, gdy odpowiada na pytanie. Shvagr podaje mu płytkę „Chylińskiej”, którą ten trzyma cały czas dalej pod pachą.

Odrobinę później i dalej słyszę:
- No photos, just signing. Takes too long, (Żadnych zdjęć, tylko podpisy, zajmuje za dużo czasu) Dosłownie jak bym słyszał „I’ll be back” Terminatora, ale racja – chętnych na fotkę z nim jest zbyt dużo i można mu to wybaczyć. Albo James sprawiał takie wrażenie, albo był w złym humorze, lub może nikt nie spodziewał się, że będzie tak robocio-wręcz spokojny.



Het oddala się z „Chylińską” pod pachą i wsiada do ostatniej limuzyny, które znikają nam z oczu.
To niesamowite.

Ciśniemy na koncert, a potem na pizzę, przy której wspominamy to, co się wydarzyło. To naprawdę sporo na jeden, długi dzień.

I tak to właśnie spotkaliśmy Metallicę. Parę dni później próbowaliśmy we dwójkę ja i Shvagr dopaść ich w Pradze. Na próżno jednak. Pocieszył nas za to absynt pity nad ranem w publicznym miejscu na oczach miejscowej policji w parku nad Wełtawą oraz zarąbisty koncert Metalliki oglądany w Golden Circle.








Konrad „neg” Frączek
Overkill.pl




PS. cały cyklu Metallica w Polsce, w tym np. fotki z imprezy z Jamesem z 1987 roku znajdziecie u nas na belce lewej (link)


PS.2 Link do zdjęć z tego wydarzenia http://www.mmsilesia.pl/ i jeszcze jeden link, ale o fanie, który spotkał Jamesa jak spacerowł z rodziną w Kopenhadze: http://www.lastfm.pl/.



Waszym zdaniem
komentarzy: 40
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
metallica fan
30.01.2014 19:38:15
O  IP: 83.29.211.88
metallica fan
30.01.2014 19:37:25
O  IP: 83.29.211.88
shvagier
28.09.2013 17:02:41
O  IP: 87.205.189.3
Już ponad 5 lat minęło.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak