W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Metallica na Antarktydzie - relacja Steffana Chirazi
dodane 20.12.2013 20:01:30 przez: DanielZywy
wyświetleń: 2744
Choć w naszym kraju zimy za oknami nie widać, to Metallica całkiem niedawno (8 grudnia) wybrała się w bardziej „zimowe” rejony naszej planety, by zagrać koncert dla fanów, pingwinów, lwów morskich i skua (czytajcie dalej, a dowiecie się cóż to takiego). Zamiast świątecznych porządków zapraszam do przeczytania ciekawej relacji Steffana Chirazi (So What!) z Antarktydy.


To było piękne.
Majestatyczne.
Surrealistyczne.
Szalone.
Skromne.
Ekscytujące.
Niesamowite… i absolutnie poza tym, co próbowałem przewidzieć.

Tak, Antarktyda była oszałamiająca, niesamowita i rozwijająca duszę do tego stopnia, że naprawdę musiałem znaleźć spokojne miejsce, wziąć kilka głębokich oddechów i uszczypnąć się. Czy to się rzeczywiście działo?

Czy Metallica naprawdę zagrała koncert na lądowisku dla helikopterów w bazie Carlini wewnątrz półprzezroczystej kopuły?

Czy naprawdę chodziłem wokoło, machając głową, grając na niewidzialnej gitarze i patrząc na rząd lodowców, podczas gdy Metallica grała na próbie utwór „The Wait” zespołu Killing Joke, słyszany w bezprzewodowych słuchawkach, które przesyłały idealny dźwięk?

Czy naprawdę zająłem miejsce obok skua (krzyżówka mewy i orła o rozmiarach teriera Yorkshire), by bardziej przysłuchać się próbie dźwięku?

Czy naprawdę wyjrzałem poza miejsce koncertu i zobaczyłem trzy słonie morskie, ucinające sobie drzemkę 100 jardów (ok. 91,5 m – przyp. tłum.) od nas?

I czy naprawdę zobaczyłem pół tuzina pingwinów, które podeszły na odległość 50 stóp (ok. 15 m – przyp. tłum.), żeby sprawdzić, co to za zamieszanie na ich podwórku?

Czy naprawdę odbyłem wycieczkę na lodowiec?

Czy naprawdę siedzieliśmy w zasilanych silnikiem pontonach, a wokół nas zabawnie krążyły trzy humbaki (długopłetwiec, gatunek walenia – przyp. tłum.)?

Yeah.
Tak, to wszystko się działo i wszystko to naprawdę się wydarzyło.

Piękne światło, które nigdy nie poddawało się ciemności (jak powiedziałem Jamesowi, tu nie będzie zgaśnięcia światła czy nadejścia nocy (exit light, enter night – znacie to? – przyp. tłum.) oraz absolutnie dziwaczny i surrealistyczny widok plastikowej kopuły z Metalliką w środku, grającą mini set koncertowy.

W miejscu, gdzie nie ma rządu, a gotówka na nic Ci się nie przyda, ponieważ nie ma nic do kupienia oraz gdzie zwierzęta i warunki pogodowe dyktują, co masz robić, zorganizowanie koncertu, nie mówiąc już o przekazie na żywo, jest ogromnym osiągnięciem. Każdy element sprzętu został przetransportowany do i z bazy statkiem Ortelius, przy użyciu pontonów. Każdy wzmacniacz, każdy gitarowy head, każda gitara zostały załadowane na małe pontony, które pomknęły przez mroźne wody w kierunku statku. Powiedzmy tak: założę się, że jeśli porozmawialibyście z załogą, to nigdy więcej nie będą robić (a nawet o tym nie pomyślą) takiego wyładunku!

Ach tak, Ortelius… nasz dom przez kilka dni. Każdy z nas ze współlokatorami, śpiący na łóżkach piętrowych w warunkach, jak w akademiku (na pewno wygodnie, ale bez przesady), wspólnie jedzący doskonałe, obfite posiłki w stołówce (jajka, bekon, fasola każdego ranka) i każdy z nas pijący drinka albo dwa w towarzystwie innych przy barze podczas „wolnych” godzin (wydaje mi się, że było to w nocy, ale tak właściwie „nocy” nie było). Znów było jak na obozie i każdy miał przy tym trochę zabawy. Zwycięzcy konkursu też przebywali na pokładzie i (czego można spodziewać się po oddanych fanach) byli podekscytowani, można nawet powiedzieć, że w ekstazie, niezwykle skromnie i z szacunkiem podchodzili do tego, czego właśnie doświadczali.

Mieliśmy przyjemność odbyć kilka wycieczek pontonem dookoła gór lodowych i pięknego lodowcowego wybrzeża, a wszystko to dlatego, że mieliśmy szczęście do pogody, jaką można było jedynie wymodlić. Niskie wiatry, słońce, spokojne morze… Wraz z naszą załogą, w której skład wchodzili jedni z najlepszych ekspertów w dziedzinie wypraw na Antarktydę (Delphine, Brent, James, Saskia, Victora i Anjali) zostaliśmy poczęstowani wiedzą i spostrzeżeniami, które nadały temu wszystkiemu, co widzieliśmy, głębszego wymiaru…

… wymiaru, a właściwie… spojrzenia. Bez komórek, nie mówiąc o Internecie, bez wielkomiejskiego rozchodzenia się fal Bluetooth oraz bez miejskiego otoczenia, wypełnionego elektrycznością. Nie, to było czyste powietrze. Po prostu powietrze. Bez zanieczyszczeń, niewidoczne albo wręcz przeciwnie. Na szczycie każdego lodowca była nauka, która mówiła, że nie wiesz, co znajduje się poza nim, że ludzie nie wędrują wyżej. W każdym sensie oznaczało to coś „odległego”. Kilka baz, kilka pomalowanych przenośnych kabin i zapasy, a poza tym, nic. I mimo, że nie było tam nikogo, kto mówił, jak się zachowywać, albo jakie są tu „prawa”, oczywistym było, że prawo zostało tu określone przez pingwiny, foki, skua oraz pogodę. One powiedziały jak się zachowywać. Zbliżasz się do nich ostrożnie i zatrzymujesz kilka stóp od nich, ponieważ to jest ich dom, a Ty jesteś tu gościem. Jak wyzwalające jest poczuć tak czystą ekscytację, płynącą z przebywania blisko pingwina, czy nawet kilku. Takie proste przyjemności.

Jak wspomniałem powyżej, koncert był doskonały, surowy, chrapliwy i odpowiednio dziki, miał w sobie atmosferę i energię audycji Johna Peela (Peel był słynnym DJem w BBC Radio 1, który zapraszał zespoły, by zagrały na żywo), albo występu w Jools Holland Show w najlepszym tego słowa znaczeniu. Cała ta sprawa ze słuchawkami sprawdziła się fantastycznie. Myślałem, że połowy koncertu wysłucham bez nich, ale przez większość czasu miałem je na uszach (alternatywą było słuchanie perkusji do spółki z uroczo pozbawioną słuchu śpiewającą publicznością, wykrzykującą ich ulubione utwory) i nie potrafię wyjaśnić, jak niesamowite było tło. Może w ten sposób: podczas „One” wyszedłem poza (kopułę) i chłonąłem to lodowcowe otoczenie, tworząc w swojej głowie całkiem nowe video do tego utworu.

Mówiąc szczerze, to wszystko nadal przetwarza się w naszych głowach… Zaraz po powrocie pod koniec zeszłego tygodnia wpadłem na kilku gości i wszyscy byli zgodni co do tego, że jeszcze przez jakiś czas będziemy o tym intensywnie myśleli… Na pewno, jeśli chodzi o mnie, to wydaje mi się, że codziennie rano budzę się z nową refleksją, nowym spojrzeniem na całą tę wyprawę. Ale póki co, zostawię Was z tym. Obecnie mam w głowie taki obraz: dotyczy lądowiska dla helikopterów w bazie Carlini. Nie ma tam nic oprócz trzech „kopuł”, jednej z półprzezroczystego plastiku oraz dwóch mniejszych i pomarańczowych. Są puste, kiedy ja to piszę, a Wy czytacie. Być może przypadkowo zawędruje tu jakiś naukowiec, ale głównymi bywalcami będę ciekawskie pingwiny i zaciekawione skua… może jakieś lwy morskie przedostaną się tu, by uciąć sobie drzemkę, nie będąc niepokojone. Lecz nie będzie tam nic innego poza nimi i szumem wiatru. I ktokolwiek, komu zdarzy się odwiedzić bazę Carlini, każdy naukowiec, który przybędzie, by tu zamieszkać, może zapytać czym są te kopuły…

… i ktoś im powie, że w tej głównej Metallica zagrała koncert.

A ci naukowcy będą chichotać, bo przecież to nie może być prawda.
To po prostu jest niemożliwe.

To, że odbył się tam koncert Metalliki… na Antarktydzie. W środku pustkowia.
Może to wszystko wydarzyło się we śnie?

Podsumowując na tą chwilę: czy rozumiecie dlaczego nie tylko była to największa przygoda z Metalliką, którą zapamiętam, ale również taka, która wciąż wydaje się snem…?

Steffan Chirazi
SW! Editor

Tłumaczenie Daniel Żywno





DanielZywy


Waszym zdaniem
komentarzy: 10
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
NIKT
21.12.2013 18:07:38
O  IP: 81.190.109.56
EvellinA
To jest właśnie to co poniżej napisał Yeah:) Niektórzy mają taki specjalny dar który pozwala im swoją opowieścią zabrać czytelnika w najdziksze podróże;)

"Niby zimno, ale znaleźć sie w takim miejscu......" Zapewne chodziło Ci o to że również chciała byś się znaleźć "w takim miejscu i okolicznościach";)
EvellinA
21.12.2013 17:41:38
O  IP: 178.42.12.241
czytając to, to poczulam sie troche jakbym tam była.

Niby zimno, ale znaleźć sie w takim miejscu......
Yeah_
21.12.2013 11:21:35
O  IP: 91.227.77.225
Przyjemnie czytało się relację Steffana. Całe wydarzenie zostało opisane szczegółowo, obrazowo i z dozą emocji. Ech, chciałoby się tam być i uczestniczyć w tym widowisku. Piękna muzyka legendarnej Metalliki, do tego piękny i czysty, jak łza, krajobraz wraz z jego naturalnymi mieszkańcami - można pozazdrościć tej nietypowej wyprawy.

Nie przesadzaj już, Egonku. Jaka będzie płyta, to jeszcze się okaże. Może będzie niesamowita, a może bardzo dobra, lub tylko dobra. Na pewno będzie szalona, wszak wprawi takiego Egonka w szaleństwo i ten znów zacznie małpować w nowym temacie.
Egon
21.12.2013 09:18:48
O  IP: 31.174.69.25
Może występ był szalony i niesamowity czego nie będzie można powiedzieć o nowej płycie
ToMek
20.12.2013 22:49:46
O  IP: 195.150.86.97
niby czytalem to w oryginale ale chyba polowy nie zrozumialem a przynajmiej nie tak jak powyzsze po przetlumaczyc chiraziego jest strasznie trudno... dzieki Daniel za swiena lekture!
Adamas
20.12.2013 22:05:03
O  IP: 192.162.151.197
Nikt
Kilka tygodni temu postanowiłem sobie zrobić weekend bez internetu. Takie oczyszczenie umysłu itp. Niestety, okazało się, że muszę zrobić przelew, więc musiałem wejść na konto a dalej już poszło :D
NIKT
20.12.2013 21:23:43
O  IP: 81.190.109.56
jamic
Pora przywyknąć. OVERKILL dostał zastrzyk świeżej krwi:)
NIKT
20.12.2013 21:21:17
O  IP: 81.190.109.56
Bardzo ładnie napisane:) Obrazowo bym rzekł. Czasem człowiek tęskni za takim miejscem gdzie nie ludzie ustalają reguły lecz natura ale chyba bez internetu to jednak bym nie chciał. Zamartwiał bym się co tam na OVERKILL'u.. ;)

DanielZywy
Dzięki za tłumaczenie stary\,,/
jamic
20.12.2013 21:12:59
O  IP: 31.0.74.174
Legendarny moment, gdy to komentarz Tomka nie jest pierwszy :)
DanielZywy
20.12.2013 20:03:46
O  IP: 83.6.80.18
Miało być na święta, ale udało mi się wcześniej, więc zapraszam do lektury :)
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak