W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Lee Jeffries prezentuje drugie wydanie książki Portraits: The Book
dodane 11.11.2023 21:49:56 przez: Marios
wyświetleń: 1124
Lee Jeffries to gość, którego fani Metalliki kojarzą głównie z intymnymi fotografiami wykorzystanymi w graficznym opracowaniu najnowszego studyjnego albumu zespołu. Jak bardzo intymnie mogą zostać przedstawione ludzkie twarze, możemy zobaczyć w graficznym opracowaniu krążka 72 Seasons. Aktualnie fotograf przygotował nową edycję swojej książki pt. Portraits: The Book. Nowa, biała edycja ukazuje się po czterech latach od pierwszego, czarnego wydania z roku 2019. Steffan Chirazi przedstawił z tej okazji krótki wpis, zaglądający za kulisy pracy Lee Jeffriesa. Popatrzmy więc, co dzieje się po drugiej stronie obiektywu Leica APO-Summicron-SL 28 f/2 ASPH - cena: 25 000 zł...







tekst: Steffan Chirazi
tłumaczenie: Marios


Dzięki Jamiemu McCathie, jednej z osób ekipy projektującej graficzny wygląd najnowszego albumu Metalliki (rozmowa z nim za jakiś czas w ramach sekcji So What!), fotograf Lee Jeffries został zaproszony do wykonania portretów muzyków Metalliki, które to fotografie są ozdobą fizycznego wydania 72 Seasons. Intensywność oraz głęboka wrażliwość zdjęć zrobionych przez Lee polega na złapaniu kontaktu wzrokowego z fotografowaną osobą i wynikającej z tego faktu energii, jaką generuje ten moment. Jego portrety przedstawiające Metallicę w tak otwartym, nieobrobionym i w sumie środowisku, w którym fotografowani nie mają w czym się ukryć, zyskały wielu zwolenników. Taka właśnie jest ta surowość i wynikająca z niej szczerość, z jaką zostali przedstawieni członkowie Metalliki – widzimy każdy centymetr przeżytych lat; widzimy je bez kompromisów. Lee Jeffries przedłużył tę współpracę i kontynuuje temat na trasie M72. Koncertowa fotografia zyskuje więc poczucie intymności i miłości.

Lee zaczął fotografować późno, bo po aparat sięgnął w 2005 roku, kiedy nagle dokonał zwrotu w karierze zawodowej, rzucając stanowisko księgowego w Manchesterze. Gdy z nim pogadacie, stanie się jasne, że fotografia dla Lee nie jest jakąś gierką – niekoniecznie jest też zawodem. Jest to powołanie; powołanie, na które prawie nie ma się wpływu. Zapał Jeffriesa graniczy niemal ze zniechęceniem, ale kiedy już złapiecie z nim to połączenie, doświadczycie niezwykle epizodycznego, surowego poziomu porozumienia.





Najnowsza publikacja fotografa, Portraits: The Book, to niejako rozszerzenie tematyki podjętej w filmie Portraits: The Exhibition, do którego zdjęcia zarejestrowano na początku tego roku w mediolańskim Museo Diocesano. Kolekcja owych zdjęć to nie tylko pokaz bliskości i empatii autora wobec fotografowanych bohaterów, ale też kolejny rozdział jego romansu z Włochami. Pogadałem z Lee i fragmenty tej konwersacji opracowałem w formie skrótowego artykułu. Tematem jest kilka niesprecyzowanych obserwacji na temat życia, pracy i siebie samego, które Lee przekazywał swoim północno-brytyjskim akcentem.





Trauma z dzieciństwa

Gdy miałem osiem lat moi rodzice się rozwiedli, i teraz, kiedy na to patrzę - a mam 52 lata - naprawdę mnie to rozjebało. Tata spędzał ze mną soboty. Z mamą byłem cały tydzień. Gdy szedłem z tatą, płakałem za mamą; kiedy wracałem do mamy, płakałem za tatą. Wciąż wraca do mnie ten powtarzający się sen, w którym rodzice znów się spotykają i wszystko jest w porządku. Trudno mi było zawiązać relację, otworzyć się na związek. To jeden z powodów, przez które mam szczególną skłonność do odczuwania samotności i ta samotność popycha mnie do tego, by wyjść z domu i szukać kontaktu z nieznajomymi.

Pierwszy wyjazd z fotografią w tle

2005 rok. Byłem w Londynie, żeby przebiec maraton, a przed wyścigiem wyszedłem w miasto, żeby spróbować swoich sił w fotografii ulicznej. Było to coś, o czym nigdy wcześniej nie myślałem, ale było też czymś, czego chciałem spróbować. Miałem wówczas Canona 5D i spory obiektyw 200 mm. Chciałem pstrykać do wszystkiego, co zobaczyłem. Spostrzegłem wtedy młodą, bezdomną dziewczynę, skuloną w kącie przy sklepowych drzwiach – była otoczona kartonami po chińskim żarciu. Nic nie wiedziałem o bezdomnych, nic o ich sytuacji – a w takiej sytuacji się znalazłem. Zacząłem więc robić zdjęcia z drugiej strony ulicy. Spojrzała w górę i się zajebiście rozkręciła. Wściekała się; krzyczała i wściekała – zrozumcie – pierwszy raz fotografowałem uliczne życie. Wszyscy się na mnie gapili, a ja pytałem się w myślach: „Co ja tu, do cholery, robię?”. Miałem dwie możliwości: albo podejść i z nią porozmawiać, albo po prostu dać stamtąd nogę. Wybrałem opcję nr jeden i podszedłem do niej – chyba ze wstydu. Usiadłem i wysłuchałem historii jej życia. To był pierwszy w życiu raz, gdy kiedykolwiek naprawdę kogoś wysłuchałem. Bo przez trzydzieści lat wszystko kręciło się wokół mnie: chodziło o moją karierę księgowego, o te wszystkie rzeczy, żeby po prostu wspinać się po tej korporacyjnej drabinie. Wtedy właśnie pierwszy raz robiłem zdjęcia bezdomnej i po raz pierwszy doświadczyłem cierpienia innej osoby.

Wgląd w duszę?

Przemierzam ulice… Patrzę w oczy tych ludzi i widzę w nich odbicie własnej samotności. Jest to przez chwilę prowokujące – lubię nazywać ten czas „momentem natychmiastowego porozumienia” – w ten sposób mniej więcej ów moment opisuję. W moich fotografiach zawsze próbuję wracać do tamtego właśnie momentu. Bo ów moment natychmiastowego zrozumienia jest w moim procesie fotografowania niezwykle istotny. Jest to element, który pozwala mi zbliżyć się do tego kogoś… nieznajomego… bo wiem, że fotografowany może we mnie wyczuć pewne emocje.

Rzym

To trochę długa historia, a mówiąc dokładniej – to jedna z takich historii, na które większość z nas nie jest gotowa. Bo pracuję głównie w Stanach, ale prawdziwym powodem jest związek. Była pewna osoba, która mieszkała w USA i najważniejszą rzeczą, jaką wówczas zapamiętałem był fakt, że u matki tej dziewczyny, gorliwej katoliczki, zdiagnozowano raka. Pojechałem więc do Rzymu z miłości, by dać błogosławieństwo jej matce (tuż przed śmiercią) różańcem z Watykanu. Moje odczucia związane z tematem miłości i śmierci towarzyszyły mi w czasie owego rzymskiego duchowego doświadczenia, i mają obecnie wpływ na formę moich zdjęć. Przypatrz się mojej twórczości w tym kontekście, a być może ponownie zastanowisz się na tym, co tak naprawdę wyrażają te portrety. Jest to eksploracja religijnych odniesień i wibracji związanych z Rzymem. Cząsteczki tego miasta znajdują odbicie w fotografiach zrobionych na chodnikach innych miast. Zdjęcia przepełnione są współczuciem w kierunku fotografowanych. Nie wiedziałem wcześniej, że mam w sobie ową dawkę współczucia. W Rzymie po raz pierwszy doświadczyłem atmosfery samego miasta oraz poczucia człowieczeństwa i związanej z tym duchowości. To było to konkretne miasto. To było to bardzo piękne przeżycie.

Sfotografowałem tam kobietę z rękami złożonymi do modlitwy i stało się to moim autografem, takim znakiem rozpoznawczym. Znaczenie tego zdjęcia leży u podstaw wszystkiego, co do tamtej pory robiłem. Gdy tworzę te portrety, stają się one dla mnie rodziną. Siedzę… i we łzach je obrabiam. Włączam muzykę klasyczną i całkowicie zatracam się w chwili. I kiedy tak płaczę, znacząc tę chwilę, słucham kompozycji, która naprawdę mnie porusza. Zdjęcie staje się dla mnie jakby aktem pożegnania. To był dokładnie ten sam vibe, kiedy robiłem zdjęcia Metallice. Uwielbiam te fotografie i to, w jak piękny sposób nawiązałem więź ze wszystkimi członkami zespołu. Te zdjęcia są w równym stopniu moje, co ich. Gdy robię mocne zdjęcie, piękne pod względem kompozycji i w ogóle piękne, nie jestem w stanie stwierdzić, w jaki sposób to mi się udało. Patrzę wtedy w niebo i się zastanawiam: „Czy naprawdę ktoś mi mówi, żebym [akurat teraz] pstryknął?”. Technicznie rzecz biorąc, uważam siebie co najmniej za biegłego w tej materii, jeśli zamknąłbyś mnie w pokoju z fotografami. Ale najwięcej powiązań mam zdecydowanie na tle emocjonalnym.





Nie ma oświetlenia, jest tylko biały ekran

Biały (odbijający światło) ekran był w zasadzie elementem, którego musiałem używać w Manchesterze. Wówczas światło było szarzyzną, którą dawały chmury. Trzeba je było więc odbić z powrotem. Kiedy zacząłem wykorzystywać ten ekran, spodobały mi się efektowne światełka, które rzuca dół oczu. Ten myk naprawdę rozświetlił twarz, więc zacząłem używać tego ekranu już zawsze.

Robota poza (białym) ekranem

Zdjęcia są edytowane. Wiesz, osoby nie wychodzą zza obiektywu w ten sposób. Mam tendencję do niedoświetlania moich fotografii. Nie ma jak dodać cienia w naświetlonym zdjęciu, ale naświetlić cień już się da. Tak więc nie doświetlam zdjęć i w zasadzie dodaję światło w określonych obszarach. Wiesz, rozjaśnianiem robię atmosferę. Sporo fotografów uważa, że lepiej przenieść zdjęcie do Lightoroma (taki bardziej zaawansowany Photoshop do obróbki zdjęć – przyp. Marios), i pobawić się suwakami, w myśl, że uniwersalny slajd będzie zbawieniem dla wszystkiego… Tak nie jest!

Pracuję na poziomie mikro – to niemal tak, jakbym malował światłem. Jest to część procesu żałoby, przez który przechodzę. Malowanie światłem i cieniem to kojący element, który daje mi czas na to, bym zapoznał się z danym obrazem i nadał mu kinowego, metafizycznego charakteru. Zawsze lubię uruchamiać ten metafizyczny element zwany duchowością, którą odczuwałem w Rzymie.

Portraits: The Book

Nie ma światła bez ciemności (Without darkness there’s no light! - jak krzyczy James w Chasing Light – przyp. Marios). Ta książka jest moją podróżą. To podróż tych, których sfotografowałem. Ale ta książka jest również o tobie – chodzi o twoje życie i sposób, w jaki odnosisz się do takich rzeczy jak człowieczeństwo, duchowość, czy nawet twoje dzieciństwo. Rodzimy się do miłości - by kochać i być kochanym. Szukam tej miłości w oczach nieznajomych mi ludzi, wiesz, już od piętnastu lat. Wciąż w tym trwam i szukam…





Najnowsza (druga) edycja książki pt. Portraits: The Book do kupienia bezpośrednio od autora tutaj.



PS: Żeby nie było, że Lars nie patrzył w oczy fotografa - bo patrzył. Jednak z jakiegoś powodu w 72 Seasons wylądowało takie, a nie inne zdjęcie perkusisty...







Marios
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak