W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Lars Ulrich o MTTN dla So What! 2.3
dodane 19.10.2013 18:49:19 przez: ToMek
wyświetleń: 2852
Gdzie można znaleźć najciekawsze, najszczersze I najdłuższe wywiady z Metalliką oraz ekipą filmu Metallica Through The Never? W magazynie So What! rzecz jasna. Najnowszy numer, 2.3, jest w całości poświęcony filmowi – w najbliższych dniach będziemy prezentować u nas tłumaczenie wywiadów – na pierwszy rzut idzie Lars. Wywiad przetłumaczyła Morgoth, dziękujęmy!

Lars Ulrich uwielbia kino. Dla fanów Metalliki nie jest to żadną tajemnicą. Od bardzo artystycznego po typowo Hollywoodzkie produkcje. Lars ma nienasycony apetyt na film i korzysta z każdej wolnej chwili, ażeby wkraść się do kina i obejrzeć wszystko co mają w repertuarze. Nieważne co. Przy produkcji Metallica Through the Never Lars przejawiał wielkie zainteresowanie pracami. Jako chętny członek ekipy, zawsze podziwiał całokształt pomysłu. Przez to, że kocha kino cały czas posiadał specyficzną relację między samym filmem i każdym, kto w nim występował. Kiedy zebraliśmy się w czerwcową środę, aby podyskutować na temat Metallica Through the Never patrząc z perspektywy Larsa okazało się, że świetnie ogarnia całą głębie i rozmach filmu począwszy od samego zamysłu po końcowe zdjęcia.



Steffan Chirazi: Czy sądzisz, że produkcja Some Kind of Monster dała Ci nieco więcej doświadczenia na temat podjęcia się tego typu projektu?
Lars Ulrich: Uważam, że każde przedsięwzięcie, którego się podejmiemy, zaprawia cały zespół. Obojętnie czy chodzi o Some Kind of Monster czy Lulu. Każdy na tej pieprzonej planecie ma anonimowy głos siedząc po drugiej stronie monitora. Z czasem zaczynasz mieć podejście w stylu "oto my, lecący w naszej malutkiej bańce". Odcinamy się od wszystkiego innego - to właśnie robimy. Doceniamy to, że potrafimy tak zrobić. Może to przez ten ciągły instynkt przetrwania? Chcemy, aby Metallica kwitła. W związku z tym prowadzimy te przeróżne projekty. Z czystej ciekawości. Taka jest nasza natura. Jeżeli chodzi o Some Kind of Monster przyłapałem się na myśleniu, że najbardziej zaskakujące odnośnie tego filmu było to, jakie echo pozostawił w świecie filmowym, a nie w świecie muzycznym. Sukces tego filmu zadziwił nas samych. Myśleliśmy, że odniesie wielki sukces w świecie muzycznym, a nie filmowym. Tymczasem okazało się być zupełnie na odwrót. Ale kiedy rozmyślasz "Co w tym filmie tak zadziałało?" nasuwa się jedna odpowiedź. Zadziałał, bo miał w sobie zawartą pewną historię. Było tam trochę dramatu, trochę naturalnej historii. To był film nie tylko o facetach nagrywających rock 'n' rollowe utwory. To był film o relacjach. Każdy potrafi odnieść się do filmu o związkach, obojętnie jakie jest ich tło. Poza tym Some Kind of Monster posiadał dość sporo z dramatu. Mieliśmy niezłą zabawę zastanawiając się nad tym, co możemy zrobić, aby film koncertowy był tak unikatowy. Owy pierwiastek dramatu okazał się być całkiem ważny.

SC: Kiedy doszliście do wniosku, że nie będziecie żebrać o pieniądze za produkcję? Że spłacicie całość z własnej kieszeni?
LU: Po Orionie w Atlantic City w zeszłym roku zaczęliśmy dyskusję na ten temat. Zadecydowaliśmy, że nie weźmiemy pieniędzy od nikogo, bo chcieliśmy sami sprawować kontrolę nad filmem. Chcieliśmy autonomii. W sumie można było to porównać do stworzenia i wydania nowej płyty. Sprowadziło się to więc do zasadniczego pytania - chcemy partnerów finansowych czy nie? I tak, posiedzieliśmy nad tym pytaniem i doszliśmy do wniosku - pieprzyć to, po prostu zróbmy to sami.

SC: Jak się dogadaliście z ludźmi, którzy stoją za kreatywną stroną filmu? Jak podzieliliście pracę kreatywną między siebie?
LU: Bardzo powoli. Uważam, że obojętne jest czy rozpoczynamy nową płytę, festiwal, czy film. Przez większość czasu masz pomysł na to co chcesz zrobić, a samo wyobrażenie masz w głowie. Jeżeli chodzi o ten film to wyobrażenie jakie miałem o nim te dwa lata temu, a tym co jest w kinach diametralnie się różni. Musiałem zrozumieć, że idąc krok po kroku naprzód zawsze była szansa, że pokieruje nami impuls, który będzie oddziaływał na ostateczną wersję filmu. Przez liczbę ludzi, którzy nad nim pracowali, przez wielkość projektu i może przez nieznajomość tematu jak się to robi i dziecinną ignorancję na temat procesu powstawania filmu.
To bardzo interesujące, ponieważ jedną z rzeczy jakich się nauczyłem, jest to, że Hollywood jest bardzo hermetycznym środowiskiem, do którego, jako osoba z nikim nie związana jest ciężko się dostać. Ludzie w Hollywood są naprawdę, ale to NAPRAWDĘ terytorialni i nie chcą aby ktokolwiek naruszył ich własne, małe podwórko. Nauczyłem się jeszcze jednej rzeczy. Tam muzyków traktuje się z dużą dozą snobizmu. Patrzą na nas jak na obywateli niższej klasy. Niższej w sensie, że nie wiemy do końca czego się podejmujemy, bo jesteśmy muzykami. Patrzą na ciebie w stylu "musicie rozpracować nasz sposób, ale i tak nie dacie rady". Trudno jest się z tym pogodzić, szczególnie, że wiedzieliśmy co robimy. Wiemy co trzeba było zrobić, aby dojść do tego punktu, aby zrobić ten film. Ale był też margines na rzeczy, którym pozwoliliśmy się ponieść. Jednak były momenty, kiedy ta hollywoodzka postawa była frustrująca i przyprawiająca o konsternację. Kiedy spojrzę wstecz na te ostatnie kilka lat, ten sposób o którym wspominałeś "oto Metallica będąca ousiderem - to takie super". Nie było tak prosto na żadnym etapie. Jeżeli mam być szczery, to powodowało u mnie jeszcze większą frustrację.



SC: Jak rozumiem, aby dalej realizować projekt musieliście pogadać z tymi kilkoma osobami z Hollywood, które były w porządku.
LU: Pojechałem do L.A. i zacząłem pukać do drzwi, spotykać się z różnymi ludźmi i tak dalej. Siedziałem tam i próbowałem im wyjaśnić co chcemy z tym filmem zrobić, a oni tylko na mnie patrzyli.

SC: To znaczy, szukałeś reżysera, potencjalnego reżysera, producentów.
LU: Tak, i tak dalej, i tym podobne. Większość z nich była z wyższej półki. Prawdopodobnie poznałbyś ich po samym imieniu. A oni tylko patrzyli na mnie jakbym zwariował.

SC: To całkiem fascynujące.
LU: Wszystko w Hollywood jest podzielone i wszystko w Hollywood jest kolejnymi referencjami. Jeżeli nie możesz na spokojnie usiąść i przedstawić odniesienia do tego, co chcesz zrobić to oni po prostu na ciebie patrzą. Na przykład mówisz, "Chcemy zrobić Top Gun z elementami Star Treka rozgrywające się na plaży z Szeregowca Ryana!" Najcięższą rzeczą w tym filmie było to, że nie było żadnych odniesień. Kiedy więc wędrowaliśmy po Hollywood było nam łatwiej wyjaśnić, czego nie chcemy. To nie Pieśń Pozostaje Ta Sama, to nie Ostatni Walc, to nie Pink Floyd The Wall. To nie był żaden z tych filmów, ponieważ to co chcieliśmy zrobić nie istniało!
Siedziałem więc i próbowałem wyjaśnić to ludziom. "Chcemy zrobić film koncertowy, który ma linię fabularną. Oto czego zrobić nie chcemy. Nie chcemy koncertu, który byłby dokumentem. Nie chcemy filmu, gdzie zespół wchodzi na scenę, schodzi z niej i potem jedzie limuzyną do odrzutowca, a potem robią sobie kanapki i nie chcą mieć z fanami nic wspólnego," albo cokolwiek to kurwa jest. Wszyscy Ci ludzie byli z górnej półki. Nie potrafili tego zrozumieć. W końcu spotkałem Nimróda (Antal - reżyser/scenarzysta) - usiadłem przy herbacie, wyjaśniłem mu wszystko, a on po prostu na mnie spojrzał i powiedział "To brzmi świetnie!".

SC: Zanim przejdziemy do Nimróda. Czy te spotkania w Hollywood zniszczyły twoją dziecięcą wizję o nim?
LU: Sądzę, że nie. Nie uważam aby cokolwiek się zniszczyło. Po prostu wiem teraz jak Hollywood działa naprawdę. I ludzie w Hollywood i ludzie, którzy są na jego krawędzi.

SC: Dobrze. Wróćmy teraz do spotkania z Nimródem.
LU: Pomyślałem, że człowiek zwariował. Zawsze twierdziłem, że jest zwariowany - i to jest właśnie to co w nim kocham. Kiedy się w nim zakochałem pokochałem też fakt iż jest szaleńcem. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pewnie dlatego, że był pierwszą osobą, która powiedziała "Kurwa, zróbmy to!" W jego oczach było nawet widać rzucane wyzwanie.

SC: Czy wiedziałeś jak będzie wyglądała cała historia?
LU: Tutaj zawsze pozostawiałem wolne pole. Wiedzieliśmy, że chcemy historii, ale nie wiedzieliśmy jaką. Nic nie mieliśmy. Nimród wymyślił Trip. Nimród wymyślił post-apokaliptyczny, dwuznaczny świat. Polowaliśmy na kreatywnego partnera. Powiedzieliśmy "Chcemy, żebyś z nami skoczył. Nie wiemy gdzie wylądujemy, ani co się stanie. Jeżeli już wybierzemy się w tą podróż to gdzieś dotrzemy. A to miejsce będzie świetne, więc skocz razem z nami." I on to zrobił. Zniknął na trzy miesiące, wymyślił Trip, wszystkie te inne rzeczy i wrócił.
Myślę, że najważniejszym pytaniem było to, czy się uda. Czy dobrze by było przerwy między piosenkami wypełnić narracją? Nie wiedzieliśmy. Kto miał to kurwa wiedzieć? Kiedy więc zobaczyliśmy wstępny materiał trwający 20 minut nakręcony w Vancouver, a miało to miejsce w L.A. w grudniu, w ciągu 10 minut wiedzieliśmy, że to się uda. Kiedy z tym skończyliśmy stwierdziliśmy "OK, miejmy nadzieję, że to będzie ten film." Jeżeli by to nie zadziałało byłby to mały mind-fuck.



SC: Porozmawiajmy chwilę o procesie edycji filmu z Twojej perspektywy.
LU: Całkiem wcześnie wiedziałem, że będziemy potrzebować kogoś z wizją. Kogoś kto wie jak zamienić wideo w prawdziwe kino. Wtedy to właśnie pojawił się Joe Hutshing. Powiedziałem mu, że próbujemy z tego filmu zrobić prawdziwy film. Zapytałem "Czy potrafisz go zedytować bez dźwięku? Czy możesz zedytować tylko obraz zostawiając muzykę w spokoju?" Tego typu pytania. Podałem mu jako przykład Ostatni Walc, te długie, piękne sekwencje z filmu Scorsese. Jak pozostawianie scen związanych z pewną osobą było bardziej interesujące niż skakanie do miejsca, w którym rozgrywa się akcja. I Joe to zrozumiał. Kiedy spojrzeliśmy na jego pierwszą przymiarkę wiedzieliśmy, że to zrozumiał. To właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że będziemy mieć świetny film.
Wiesz, jedną z ważniejszych rzeczy odnośnie tego całego doświadczenia z filmem było to, że nie wiedziałem zbyt wielu rzeczy o post produkcji. Kiedy nagrywasz płytę 90% to nagranie a 10% to miksowanie. Miksowanie to tak naprawdę samo ustawianie balansu i wydanie. Kiedy się skończy nie trzeba się niczym przejmować. Jeżeli zaś użyjesz tej samej analogii przy filmie to post produkcja jest czymś w stylu miksowania, ale jest to około 50%. Przynajmniej jeżeli chodzi o TEN film. Chyba podobnie jest z każdym innym. Dzięki temu doszedłem do wniosku, że najlepsi z twórców filmowych tworzyli swoje filmy właśnie na etapie post produkcyjnym. To właśnie ten etap decyduje o ostatecznym wyglądzie filmu. To właśnie wtedy klaruje się to czy film ma odpowiednią wymowę, energię, czy się go czuje.

SC: Kto znalazł Dane'a DeHaana? Kto był odpowiedzialny za casting? Bo tak naprawdę nie mogliście znaleźć nikogo lepszego pasującego do Tripu.
LU: Cóż, zabrałem moje dzieciaki na film Kronika jakieś dwa lata temu i był całkiem niezły. Ale Dane był niezwykły. Absolutnie. Przyciągał. Miał w sobie to coś co zwracało uwagę. Nie wiem, po prostu jest... są aktorzy, którzy to błogosławieństwo posiadają, Marlon Brando, DiCaprio, może jeszcze Sean Penn. I kiedy poszedłem do domu i poszukałem go w googlach/IMDB poznałem go z Testamentu. Do tamtego czasu grał już w filmie Dereka (Cianfrance) Drugie Oblicze. Był on świetny. Po prostu powiedziałem, że musimy mieć tego gościa. I tak się zjawił jedyny na liście.

SC: Naprawdę? Jedyny? Żadnych innych opcji?
LU: Nie, o ile mnie pamięć nie myli. Ktoś powiedział coś o Josephie Gordonie Levitt...

SC: Co byłoby całkiem interesujące... w mojej opinii byłby to jedyny aktor, który by pasował. W mojej opinii.
LU: ... pod pewnymi względami. Ale nigdy się z nim nie skontaktowaliśmy. Skrypt dostał więc Dane, bo nie było żadnej innej opcji. To było coś w stylu "OK, dotrzemy do tego gościa, nie ważne jakim kosztem." Wysłaliśmy mu więc skrypt i było to dla niego równie szokujące jak dla każdego, ponieważ nie było tam w ogóle dialogów. Ale spotkał się z Nimródem, szybko się dogadali, a poza tym miał dziurę w grafiku. Właśnie skończył jakieś rzeczy na ostatnią chwilę - dosłownie, kiedy go dorwaliśmy był na planie Lincolna Spielberga. Nagrywany był w tym samym czasie, ale mimo to wiedziałem, że zagra w naszym filmie. Modliłem się tylko o to, czy pociąg się nie spóźnił. Ale był zaintrygowany tym całym pomysłem i był gotowy skakać bez zastanowienia. W sumie jak cała reszta. Poszło całkiem gładko. Nie było trudno, więc wyszło całkiem dobrze.



SC: I w końcu, czym ten film jest dla Ciebie? Co oznacza?
LU: Dla mnie to przejażdżka. Doświadczenie typu "Jak zaprezentować muzykę w filmie w innej koncepcji niż w Ostatnim Walcu i Pieśń pozostaje ta sama." Co możesz zrobić? I tak wykształciło się to połączenie. Obejrzałem kilka rzeczy, które były bardziej związane z interakcją z publicznością. Kiedy to zrobiłem Phil Kaufman Hemingway wymyślił to kilka lat temu. Byłem trochę zaintrygowany zielonym ekranem. I miałem pewne wizje tego, jak by to mogło wyglądać. My gramy, publika jest po prostu tym zielonym ekranem, a potem patrzysz na Hetfielda i tniesz na publikę, potem znowu na Hetfielda i znowu na publikę aż w końcu w Master of Puppets publiczność staje się 15000 krzyży! Takie bardziej abstrakcyjne rzeczy. Ponieważ od początku wiedziałem, że historia będzie abstrakcją, że będzie niejasna, że będzie się rozwijać wraz z tekstami piosenek. To daje pole do interpretacji. W tekstach nie ma zbyt wiele "wiadomości" albo detali. Powiedzmy szczerze - każda z nich daje ogromne pole do interpretacji. Kiedy siedzisz na tych wszystkich wywiadach i powtarzają się pytania "czemu hołduje Metallica? Czego bronicie?" odpowiadam, że niczego. Czy to w ogóle możliwe, żeby zespół pozostawał neutralny? Oczywiście jako ludzie tacy nie jesteśmy. Wszyscy mamy własne opinie, ale jako zespół to musi coś znaczyć? Czy to w ogóle musi mieć jakieś znaczenie? Albo czy to może być tym samym dla ciebie co dla członka zespołu, który sam tworzy tekst i wie co chce nim przekazać?
Co więc oznacza film? Co znaczy, że bohater wziął tabletkę? Czy sobie wyobraża całe zajście? Mogę tylko powiedzieć co dla mnie to znaczy. Dla mnie to oznacza, że film rozgrywa się w tle, niejasno i jest tym, co TY sobie wyobrazisz. Naprawdę, szczerze. Dane DeHaan jest jedyną osobą na tej planecie, która wie co jest w torbie, co nie? Ja nie wiem co w niej jest, ty też nie. Nimród nigdy mi tego nie powiedział.

SC: Nie żartuj, nie wiesz co jest w tej torbie?
LU: Nie, nie wiem co jest w tej pieprzonej torbie! Dane DeHaan tam spojrzał. Z tego co wiem to może tam być pieprzona paczka płatków śniadaniowych. Nie wiem CO w niej jest. Jestem pewny, że Dane DeHaan zabierze tą tajemnicę do grobu.

SC: A zapytałeś go o to kiedykolwiek?
LU: Nie, nie pytałem. Znacznie zabawniej jest nie wiedzieć.

Morgoth
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 6
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
MetManiac
23.10.2013 15:02:37
O  IP: 94.141.128.10
Mówienie, że zrobili to dokładnie tak jak chcieli, nie do końca jest prawdą. Lars sam mówi, że nie wiedzieli jak to ma wyglądać, nie mieli gotowego scenariusza, mieli tylko pomysł a'la zróbmy film 3D przeplatany koncertem, lub odwrotnie. Może żadna wytwórnia nie nakazała im co maja zrobić, ale to co widzimy w filmie, wychodzi na to, że jest pomysłem (nie tylko reżyserią) Nimróda, a nie Metalliki.
Poniekąd tak jest.
Luke
20.10.2013 19:00:57
O  IP: 77.198.156.66
Oni potrzebuja tera zeby ktos ich dzgnal w dupala tym ostrzem
orzel
20.10.2013 08:37:08
O  IP: 94.220.72.101
W kolko to samo.
Niech lepiej zrobia pol roku przerwy.
WRU
19.10.2013 20:30:59
O  IP: 79.185.17.79
Musi zaciskać pasa jeśli film przynajmniej się nie zwróci hehe
MollyX
19.10.2013 19:16:31
O  IP: 176.96.145.92
Ale przyznacie, że Lars strasznie schudł od czerwca ;)
ToMek
19.10.2013 18:51:30
O  IP: 195.150.86.147
Dzięki Morgoth!!

ciekawe jak by wygladała wizja filmu o ktorej poczatkowo myslal Lars i to ze zrobieniem z ludzi na stadionie krzyzy :)

szacun za to, ze nie poszli na łatwizne, nie zanlezli sponsora ktory by im powiedział co chce od filmu i kazł im tak zrobic. nagrali to co sami chcieli, zapłacili za to sporo, ale warto było. James dopowie, ze po to sie ma właśnie kase aby takie rzeczy nagrywac
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak