W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Koncerty w Indiach - relacja Alexa - Bangalore
dodane 04.11.2011 02:14:36 przez: ToMek
wyświetleń: 3423
Cześć Overkille! Czuję się kiepsko, wyłazi ze mnie jedzenie, picie i powietrze indyjskie, ale chcę Wam dać recenzję możliwie jak najszybciej. Odpuszczę szczegóły, typu „wysrałem się o 8.00 rano”,” wypiłem szklankę wody”, ”jadłem tu i tu, to i to”, bo to nieistotne, a skupię się tylko na temacie koncertów w Delhi i Bangalore.

BANGALORE


Ta relacja zacznie się od lotniska w Delhi. Orlett miał lot do Bangalore o 4.00, a Osku i ja o 9.55. Po dotarciu na miejsce i załatwieniu formalności i kontroli poszedłem poszukać miejsca, żeby zjeść śniadanie. Jakoś najciekawiej wyglądała knajpa na antresoli na samym końcu. Kiedy tam wszedłem doznałem małego szoku, bo przy kilku stolikach siedzieli ludzie z obsługi technicznej Mety. Jakieś 10 osób. Przywitałem się ze wszystkimi, pytali, czy mamy ten sam lot i takie drobiazgi. Popytałem ich, czy nikomu z nic się nie stało podczas zamieszek. Wszyscy byli cali i zdrowi. Usiadłem ze śniadaniem przy osobnym stoliku i podszedł jeden facet, z którym zamieniłem dzień wcześniej kilka zdań podczas naprawy barierek i spytał o samopoczucie. Teraz, przy kawie, mogłem spokojnie zapytać, dlaczego zaakceptowali taki syf, i czemu nie było oddzielonej strefy pod sceną. Powiedziałem też, że mogli się spodziewać, że barierki nie wytrzymają naporu. Wyjaśnił, że mieli dwa spotkania w tej sprawie, ale organizator dał i użył wszystkiego co miał i nie załatwił nic więcej. Mało satysfakcjonująca odpowiedź, ale mniejsza z tym.



Dołączył do mnie Osku i posiedzieliśmy chwilę razem, podniecając się, że będziemy lecieć razem z Met-ekipą. Powędrowaliśmy pod bramę i tu znów szok. Wśród dużej ilości ludzi, siedział zaczytany Cliff Burnstein. Facet wygląda charakterystycznie, więc zauważyłem i rozpoznałem go w sekundę. Podszedłem, przedstawiłem się i spytałem o wspólne zdjęcie. Wstał do nas i z uśmiechem się zgodził. Był pod wrażeniem, że ma przed sobą Polaka i Fina. Pstryk i grzecznie podziękowałem, mówiąc, że nie będziemy przeszkadzać (był z jakąś kobietą). Potem postanowiłem spytać o fotkę Met-ekipę. Jeden koleś poprosił, żebyśmy sobie stanęli przy nich tak po prostu i pstryknęli, bez ustawiania. Trochę szkoda, że fotki były niepozowane, ale są. W korytarzu do samolotu zagadał do nas gość, który współpracował z zespołem przy organizacji koncertu w Delhi. Jeśli dobrze wywnioskowałem, był odpowiedzialny (jego firma) za sprzęt nagłośnieniowy. Powiedział, że wieczorem, po rozróbie sprzątali wszystko i sporo strat mieli. Mówił głównie o piecach. W samolocie wszyscy życzyliśmy sobie miłego lotu.



Po wylądowaniu, przy odbiorze bagażu spotkałem znów gościa od śniadania i pokazałem mu znalezioną w samolocie gazetę z artykułami na temat wczorajszej sytuacji. Popatrzył chwilę i zażartował, że szkoda że nie ma mnie na załączonym zdjęciu. Potem było tylko: do zobaczenia jutro, chłopaki. Widzieliśmy jeszcze, jak ekipa ładuje się z bagażami do specjalnie podstawionego busa. Później, już we trzech, z Orlettem, powędrowaliśmy pod obiekt rozeznać się w sytuacji i odebrać bilety. Jak zobaczyłem wejście na teren koncertu, to się trochę podłamałem. Wszędzie błoto, robotnicy budowali korytarze z drewnianych bali i rur. Poszliśmy do biura/namiotu odebrać bilety i, mimo, że było sporo osób, to był jeden korytarz dla osób z zagranicy (w Delhi nie było). Pięć minut później mieliśmy bilety w ręku. Wpadłem na pomysł, że pokażę legitymację metclubową, to może wpuszczą mnie na teren i zobaczę, jak wygląda wszystko w środku. Nie dali się nabrać. Dopadł nas jakiś „ważniejszy” ochroniarz i opowiedział, jak wyglądają wejścia. Tu znów jedna ściana/płot i trzy wejścia. Z zasadniczą różnicą: duże wejście dla fanów, środkowe wejście dla vipów i ostatnie dla zespołu, obsługi. No to pojawiło się pytanie: co to znaczy „dla vipów” i gdzie ma być ich sektor? Wróciliśmy do biura (tego od biletów) i zagadaliśmy w temacie. Gość wyjaśnił, że nasz rodzaj biletów jest najlepszy, ale nie był w stanie opisać mi, jak będą wyglądały sektory. Orlett mówił, że w Indio sektor VIP był najbliżej sceny. Odpuściliśmy temat, bo naszych biletów wymienić nie mogliśmy na vipowskie, tylko trzeba byłoby kupić nowe, 3 razy droższe. My może czuliśmy się vipami, ale olaliśmy ten rodzaj biletów.



Dzień koncertu. Przybyliśmy ok. 9.30 na miejsce pod bramę główną, gdzie była już pokaźna ilość ludzi. Do wejścia na teren koncertu trzeba było pokonać dystans ok. 500 metrów. Wmieszaliśmy się w tłum, a bramę co chwila otwierano i zamykano, bo coś wjeżdżało/wyjeżdżało, albo ktoś wchodził/wychodził. Mieli nas wpuścić o 10.00. Po drodze, po lewej, było biuro z biletami. Jak już doszło do sprintu, to biegłem w grupie ok. 10 osób z czego większość pobiegła w lewo, po bilety. W połowie dystansu, ochroniarze stojący na trasie biegu, cały czas do mnie krzyczeli, żebym pobiegł najpierw po bilet, wszyscy przy tym pokazywali palcem w kierunku biura. Ze śmiechu ledwie biegłem. Po dobiegnięciu ustawiono nas w dwóch rzędach, jeszcze przed wejściem do korytarzy, których zbudowali kilkanaście.



Przewodziłem swojemu rzędowi, a obok stał drugi z miejscową ekipą na czele. Wśród grupy ochroniarzy pilnujących nas plątał się Mike, koleś odpowiedzialny za bezpieczeństwo ze strony Mety. Zagadałem go o bilety dla vipów, o położenie sektora, bo jednak ten temat nie dawał mi spokoju. Rozwiał temat mówią, że sektor dla tych dupków (to moje określenie, bo za colę, kiełbaski czy hamburgery tylko dupki płacą potrójną cenę za bilet) jest z boku. Zauważyłem też, że miał kartkę z narysowanymi sektorami, a to oznaczało, że się lepiej przygotowali. Na początek Mike zaczął wpuszczać nas pojedynczo (pisząc liczbę porządkową za literą „R”, która nie wiem, co oznaczała, flamastrem na przegubie), mieliśmy wchodzić w wyznaczone korytarze. Jak zapełnił się jeden, to następna grupa szła w drugi. Po tym manewrze pozostało czekać kilka godzin na wpuszczenie na obiekt. I znów to, co zwykle: gadki, śpiewy, skandowania, zdjęcia.



Tym razem staliśmy z ludźmi w większości z Bangalore, a przynajmniej z Indii. Nie widzieliśmy zbyt dużo przyjezdnych. Mogę wam powiedzieć, że Hindusi nie są wcale mniej metalowi, niż my. Niestety, mają dużo mniej okazji oglądać swych idoli na żywo. Nie wspominając już o samej Metallice. Ktoś z miejscowych powiedział, że zamknięto bramę główną, bo przy wejściu na obiekt jest już za dużo ludzi. To oznaczało wpuszczanie ludzi na raty. Kiedy tak staliśmy, w pewnym momencie poleciało intro Mety w całości. Pokrzyczeliśmy sobie przy tym, że ho ho. Wpuszczanie na obiekt zaczęło się nieco wcześniej, nie śledziłem czasu, więc nie wiem, o której to było. W każdym razie musieliśmy obiec kilka sektorów, żeby dostać do tego najbliżej sceny. Zanów był korytarz na wprost sceny, a wszystkich nas wpuszczono do jednego. Okazało się, że trwały w nim jakieś ostatnie łączenia i policja z ochroną nie pozwoliła podejść do samych barierek. Dodam, że służby porządkowe stały w środku. Orlett był ze mną, a Osku znów stanął osobno, ale w zasięgu naszego wzroku. Przywitałem się z Met-ekipą, a od gościa (tego od śniadania) dostałem butelkę wody. Miło, bo wnieść swojej nie wolno, a i butelkowana bezpieczniejsza. W Delhi lali do kubków z dużych baniaków i rozdawali, ale nie odważyłem się wypić nawet łyka.



Ze sceny, kamerzysta, który kilka razy sfilmował mojego „nothinga”, czyli tatuaż na przedramieniu, krzyknął, wskazując na mnie, że znów widzi kolesia, który za zespołem podróżuje dookoła świata. Znów miło. Warto powiedzieć jedną rzecz: scena była niższa, niż zwykle, dzięki czemu Larsa można przez cały czas oglądać w akcji. Przy wyższej wersji sceny, widywałem kawałek talerzy, jego samego dopiero, kiedy wstał. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że tym razem, Met-chłopcy zarządzili zrobienie 6 lub 8 sektorów dla fanów. To mi dało komfort, że koncert się odbędzie bez problemów. Barierki dalekie były od ideału, ale i tak kosmos w porównaniu z tymi z Delhi. Tu też użyto rur wciśniętych wzdłuż barierek. Kiedy nasz sektor, jak i ten z tyłu za naszym, były pełne, na scenę wyszedł Mike i zaczął sterownie nami. Dosłownie. Po wstępie na temat bezpieczeństwa, dodał, że nie będziemy mogli stać bezpośrednio przy barierkach i, że musimy postępować zgodnie z jego instrukcjami. Tu dodam, że ten koncert będzie kojarzył mi się z dwoma słowami z angielskiego, które dźwięczą mi w głowie niczym klaksony indyjskich pojazdów: safety first.



I się zaczęło - ta część sektora (ręką wskazał, która) odwraca się w prawo i robi jeden krok. Chodziło o to, żeby odsunąć nas od barierek środkowego korytarza. Do tego służby porządkowe nas odpychały i po dłuższym czasie powiedział, że jest w miarę ok. Jakoś w między czasie dotarła druga fala ludzi i zapełniali sektory po drugiej stronie środkowego korytarza. Tam policja z ochroną ich odpowiednio ustawiła. Mike znów się pojawił (witany już brawami i skandowaniem „safety first”) i musiał znów nas ustawić, bo zaczęły się przepychanki i byliśmy za blisko barierek. I znów sterownie - musieliśmy się cofnąć, odwrócić w prawo i zrobić krok. Ciężko szła współpraca, bo my pod sceną nie byliśmy wstanie odepchnąć tłumu za nami. Współpraca Mike’a z naszym sektorem szła mozolnie, ale szła. Podkreślał, że ludzie pracowali całą noc, żeby wszystko przygotować do koncertu i prosił o pomoc i współpracę z naszej strony. W pełni rozumiem i akceptuję jego rolę tamtego wieczoru, zwłaszcza w kontekście wydarzeń sprzed dwóch dni.



W końcu zaczęło się granie. Historyczne i bezcenne było wysłuchanie trzech supportów w towarzystwie ochrony, a zwłaszcza policji. Byli cały czas w środku, a my jakiś metr od barierek. Po chamsku robiłem zdjęcia tej sytuacji. Jeden policjant zgodził się na wspólną fotkę. Przy trzecim suporcie sytuacja wyglądała tak, że tłum napierał dość mocno i policjanci zaczęli wychodzić na zewnątrz, niektórzy ochroniarze zostali, a mimo to mogliśmy z Orlettem zająć należne pozycje. Przez cały czas ganiali reporterzy i pstrykali mnóstwo zdjęć. Mnie, nam, tłumowi lub podczas przepychanek. Niestety przed wyjściem Mety na scenę, policja i ochrona znów nas odepchnęła od barierek i sami wskoczyli do środka. To była głupia decyzja, bo staliśmy już przy barierce i wszystko było ok. Zero zbyt mocnego naporu, a i barierki się trzymały. Ale musieli, to musieli. Wkurwiała nas myśl oglądania koncertu zza pleców służb porządkowych, ale nic zrobić się nie dało. A jednak dało.



Słysząc kawałek AC/DC krzyknąłem, że po tym utworze się zacznie (mój znajomy kamerzysta przytaknął i pokazał uniesiony kciuk). Wreszcie METALLICA na scenie. Jak spod ziemi wyrósł na wprost mnie Stefan Chirazi, redaktor SW! I sieknął mi kilka fotek, przybiliśmy „żółwika”. Zrobił się kocioł, znów policja nie wytrzymała i powychodziła najszybciej, jak mogła. Zostali z nami ochroniarze, którzy próbowali trzymać nas na dystans od barierek. Zakręciłem się lekko i stałem między dwoma ochroniarzami. Później, co komiczne, obaj stali z mojej prawej, jeden za drugim. W międzyczasie podszedł do mnie Mike i spytał, czy wszystko gra, pokazując na barierki. Chyba po drugim kawałku wymieniliśmy z Larsem gesty, wskazał na mnie palcem. Tak robiliśmy co kilka utworów. Piękna sprawa. Podobnie było z Robertem. Jemu pokazałem mix albumowy, czyli kolejny tatuaż. Zrobił wielkie oczy i otworzył gębę szeroko coś krzycząc. Kirk to chodzący spokój.

Ucieszyłem się, że zagrali „NEM”, bo kiedy Hetfield śpiewał, siedząc na stołku na wprost mnie, pokazałem mu swoje przedramię z „nothingiem” i patrzył się dłuższą chwilę. To było nieziemskie. Potem „mój” kamerzysta odwrócił się do mnie i… mam kolejną filmową pamiątkę. Przed „One” nie było efektów pirotechnicznych. Rzecz niespotykana do tej pory. Sama taśma. Po intro do „Blackened” James zagrał główny riff do „Battery”, potem się poprawił. Pozostała trójka miała niezłe miny. Po wszystkim nie mogłem wyjść z obiektu, bo mnóstwo ludzi chciało ze mną fotki, lub chociaż tatuaży. To było przezabawne. Powiedziałem, że gwiazdy były na scenie, ja gwiazdą nie jestem. Pstrykanie trwało w najlepsze. Uściskaliśmy się z Orlletem i Osku, uznaliśmy cel naszego spotkania za osiągnięty i w sumie udany. Użyłem sobie podczas tego wyjazdu, jak i każdego poprzedniego na 110%. Poza wspomnieniami mają być zdjęcia, filmiki, nowe znajomości. Tym razem zaskarbiłem sobie sympatię ekipy technicznej zespołu (oprócz kamerzysty, bo z nim sympatyzowałem wcześniej). Przywiozłem sześć kostek gitarowych, z czego tylko jedną wyłapałem. Skąd pozostałe pięć, pozostawiam waszej wyobraźni.

Wyjazd do Indii podsumuję tak: kiedykolwiek i gdziekolwiek pojadę zobaczyć Metę, to będę pamiętał o jednym: bezpieczeństwo jest najważniejsze. Wy też o tym pamiętajcie, to łatwiej będzie znieść Wam żal z odwołanego koncertu SAFETY, kurwa, FIRST!!!

Alex
metlca91@hotmail.com
Overkill.pl


Waszym zdaniem
komentarzy: 23
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak