W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Kagra & Overkill.pl - Enter Night w Polsce [02.12.2011]
dodane 22.09.2011 21:37:22 przez: ToMek
wyświetleń: 4677
Główną atrakcje najbliższego zlotu, 15-go października w chorzowskiej Leśniczówce, już znacie – będzie to świętowanie 30-lecia istnienia Metalliki na czterogodzinnym koncercie Alcoholiki. Kolejny zlot odbędzie się w Krakowie, 2-go grudnia, a jego motywem przewodnim będzie premiera polskiego wydania najnowszej i prawdopodobnie najlepszej biografii Metalliki, napisanej przez jednego z najlepszych dziennikarzy muzycznych Micka Walla - "Metallica: Enter Night - The Biography". Książkę tę, podobnie jak "Sprawiedliwość dla wszystkich - cała prawda o zespole Metallica" Joela McIvera oraz "So What! Dobrzy, wściekli i brzydcy" pod redakcją Steffana Chirazi, wydajemy wspólnie z wydawnictwem Kagra.


Overkill.pl zajmuje się w całości zarówno tłumaczeniem, jak i korektą polskiego wydania "Metallica: Enter Night - The Biography". Nad pozycją pracujemy już od kilku miesięcy, z każdym tygodniem zbliżając się do zakończenie – jesteśmy już niemal na ostatniej prostej. Poniżej zdjęcia prosto z placu boju. Polska premiera odbędzie się na wspomnianym grudniowym zlocie w Krakowie, gdzie przy dźwiękach Alcoholiki będziecie mogli ją nabyć zanim jeszcze trafi do sklepów. O tym, że na zlocie cena książki będzie wyjątkowo atrakcyjna nie musimy nawet wspominać. Przygotowujemy dla Was również dosłownie zatrzęsienie książek „Enter Night”, jakie będziecie mogli u nas dostać! O szczegółach oczywiście dowiecie się pierwsi, nam pozostaje jedynie ponownie zachęcić do założenia konta na naszej stronie oraz zasubskrybowania naszego profilu na Facebooku – po raz drugi warto! To będzie obfitująca w nagrody jesień!



Bardzo ciekawy wywiad z Mickiem Wallem pojawi się u nas lada dzień (kilka wcześniejszych znajdziecie m.in. tutaj i tutaj, recenzję książki znajdziecie tutaj), a ci, którzy będą chcieli zadać pytanie autorowi książki bezpośrednio, również otrzymają swoją szansę – zaglądajcie do nas regularnie! Poniżej kilka wybranych fragmentów "Metallica: Enter Night - The Biography", specjalnie dla Was:





Fragment rozdziału 7:

Dzień po koncercie na festiwalu Day on the Green, ciężko skacowani James, Lars i Kirk spotkali się na lotnisku San Francisco International, żeby złapać lot do Kopenhagi. Po raz pierwszy wygospodarowali czas wyłącznie na zrobienie albumu, w przeciwieństwie do wcześniejszego podejścia, kiedy to wchodzili do studia pod koniec trasy i głównie nagrywali to, co grali już na żywo. We wszystkich buzowało, poza Cliffem, który się nie zjawił. „Pamiętam, jak czekaliśmy z Larsem i Jamesem przy bramce i wysyłaliśmy mu wiadomości na pager, a on się nie pojawiał”, uśmiechnął się Kirk. „Postanowiliśmy więc wsiąść na pokład samolotu bez niego. Cliff był dobry w zapominaniu o różnych rzeczach, bo żył w swoim świecie. Dużo palił”. Próbowali dodzwonić się do niego z budki telefonicznej, ale słyszeli tylko wiadomość z jego nowej, automatycznej sekretarki. Wiedzieli, gdzie wtedy był; ich starszy brat Cliff prawdopodobnie wylegiwał się w domu wśród dymu zioła i oparów piwa, obżarty jak świnia. Nie trzeba było nad tym długo główkować. Cliff wiedział, że pierwszych kilka dni w Sweet Silence będzie polegało na siedzeniu, podczas gdy Lars będzie ogarniał bębny, a James będzie dłubał w nieskończoność nad brzmieniem gitary. Dołączy do nich później, zdecydował. Po ekscesach na Day on the Green i tak potrzebował zmiany tempa.



Nagrywanie w Sweet Silence ruszyło we wtorek 3 sierpnia 1985 roku. Zespół nie przyzwyczaił się jeszcze do zmiany strefy czasowej i brakowało im basisty, ale poza tym byli w najlepszej życiowej formie. W ciągu szalonych ponad dwóch lat skład Ulrich-Hetfield-Burton-Hammett zagrał ponad 140 koncertów i nagrał dwa albumy, byli więc zwarci i gotowi. Osiemnaście miesięcy od ukończenia Ride the Lightning jako kompozytorzy poszli do przodu, co miał udowodnić obrabiany przez nich nowy materiał. Mieli również tę żelazną pewność siebie, która mogła zapewnić sprzedaż miliona albumów i singli na całym świecie. „Coś wisiało w powietrzu”, powiedział Kirk. „Czuliśmy, że mamy olbrzymi rozpęd, oraz ludzi, którzy nas wspierają w tworzeniu tego albumu… był to kolejny, wielki krok naprzód”. Aby to zapewnić, Lars zapisał się wtedy na lekcję gry na perkusji. Był zażenowany swoim amatorskim podejściem, gdy pierwszy raz pracował w studio z Rasmussenem; chciał pokazać producentowi, że sprawy wyglądają teraz inaczej. Kirk też, choć zawsze był sumiennym uczniem, to będąc przez długi czas daleko od domu dopiero latem 1985 roku mógł po raz pierwszy na dłużej (od czasu dołączenia do Metalliki) wrócić do pracy z Joe Satrianim, który wtedy rozpoczynał swoją własną karierę.

Nie było też spania w nieużywanym pokoju w studio. Mając Elektrę, która płaciła za rachunki, zespół mógł sobie pozwolić na zameldowanie się w luksusowym Scandinavia Hotel, gdzie Lars i James dzielili jeden apartament typu junior suite, a Kirk z Cliffem drugi. „Dzięki temu pobyt był znacznie łatwiejszy dla pozostałej trojki”, powiedział Lars. „Myśleliśmy, że jesteśmy na szczycie świata!”, zaśmiał się Kirk. Nawet Cliff, który dotarł na początku drugiego tygodnia, zaczął się zadomawiać i rozkoszować otoczeniem. Gdy przyszła zima i noce stawały się dłuższe i zimniejsze, daleko od studia, ze swoimi gitarami i obfitym zapasem mocnego, czarnego haszu, Cliff i Kirk nie przejmując się śniegiem leżącym na zewnątrz, zamienili swój pokój w Scandinavia na dom z prawdziwego zdarzenia. „Jak na basistę, dużo grał na gitarze”, wspomina Kirk. „Tak naprawdę, to doprowadzał mnie tym do szału. Wracał do pokoju hotelowego po nocnym wałęsaniu się, o trzeciej nad ranem, czy coś takiego, totalnie zalany. Ale zamiast zwalić się do spania, natychmiast chciał włączać gitary elektryczne i grać przez kilka godzin. Byłem wyczerpany, ale po chwili całkowicie mnie to wciągało i zaczynałem grać razem z nim. Namawiał mnie do rozpracowywania pewnych gitarowych partii z pewnych piosenek, które chciał żebym mu pokazał. Zazwyczaj prowadziło to do rozpracowywania gitarowych solówek, żeby mógł je później zagrać na gitarze. Miał obsesję na punkcie Eda Kinga, jednego z gitarzystów Lynyrd Skynyrd. Powiedział, że Ed King był jego ulubionym gitarzystą, co było nieco dziwne”.



Kiedy nie grali razem na gitarach, to grali w pokera. „Wychodziliśmy i graliśmy w pokera przez bite osiem godzin, po tym jak byliśmy na nogach przez całą dobę”, powiedział Kirk. „Znaleźliśmy otwartą restaurację z owocami morza, jedliśmy surowe ostrygi i piliśmy piwo, a gdy byliśmy pijani, to krzyczeliśmy na tubylców”. To były, jak stwierdził, „jedne z moich najlepszych wspomnień” z tamtych czasów. James i Lars również spędzali ze sobą więcej czasu. Tak jak podczas poprzednich wizyt w Danii, lubili się przyssać do piwa Elephant, kiedy nie pracowali. Lars wspomina: „Na przełomie listopada i grudnia, mieli coś, co nazywało się piwa świąteczne, a co było dla wszystkich jedynie wymówką do zapijania swoich świątecznych smutków. Było dwa razy mocniejsze od normalnego piwa. Za każdym razem kiedy wychodziliśmy i piliśmy te świąteczne piwa, James zaczynał próbować mówić po duńsku – z twarzą, która zdradzała, że jest kompletnie nachlany!”.

Gdy jednak spędzali wieczór w Sweet Silence, to traktowali wszystko bardzo poważnie. Dalecy od powrotu do tego, na czym skończyli podczas nagrywania RTL, zdecydowali, że nowy album ma być znowu czymś innym – zaczęli od zmiany jakości brzmienia. Powiedziałem Rasmussenowi, że słuchając tego teraz, ma się wrażenie, że na Ride the Lightning dokonali wielkiego przełomu, a przy Master of Puppets chcieli pchnąć to w jeszcze nowsze rejony. „Tak, dokładnie tak było”, odpowiada. „Byliśmy całkowicie zadowoleni z Ride. Ale kiedy mieliśmy robić Mastera, staraliśmy się naprawdę podnieść poprzeczkę wyżej i zrobić to lepiej niż byliśmy do tego zdolni. Wiedzieliśmy, że mamy parę prawdziwie dobrych piosenek, więc podnieśliśmy poprzeczkę naprawdę wysoko, naprawdę dużo nad tym albumem pracowaliśmy”.



Jeśli chodzi o teksty nowy materiał pod pewnymi względami również poszedł dalej niż to, co było wcześniej. James mógł później bagatelizować nowe treści wpychając wszystko do worka „teksty do śpiewania na żywo”, ale to było tak jakby, jego bohater, człowiek bez imienia, grany przez Clinta Eastwooda w Dobrym, złym i brzydkim, sugerował, że dalej, gdzieś na drodze, mogą być kłopoty. Następnych pięć lat musiało minąć, zanim Hetfield był gotowy do całkowitego odkrycia swej duszy i ruszenia z pisaniem brutalnie szczerych piosenek o emocjach pochodzących z jego prawdziwego życia, ale już wtedy nie było na MOP uczniowskiego „Metal Millitia”; żadnego gloryfikowania rocka, tak jak w „Phantom Lord”. W ich miejsce pojawiły się utwory o uzależnieniu (tytułowy, z całą tą światłocieniową dynamiką, Zeppelin thrashu), o amerykańskich telewizyjnych kaznodziejach („Leper Messiah”, którego tytuł został wzięty z „Ziggy Stardust” Davida Bowiego), o szaleństwie („Welcome Home (Sanitarium)”, traktujący o pacjencie
niesprawiedliwie zamkniętym w szpitalu dla umysłowo chorych, stąd błąd w pisowni wziętego w nawias „sanitarium”, poprzedzony samotnym dźwięczeniem gitarowych flażoletów) i oczywiście o ich starych, dobrych przyjaciołach: wojnie („Disposable Heroes”) i śmierci („Damage Inc.”) – oba te numery natychmiast stały się klasykami thrashu; najszybszymi, wykonywanymi w wariackim tempie, wprost stworzonymi dla headbangerów, na albumie, który, o ironio, sygnalizował pożeganie zespołu z thrashem. Ze swoim przyprawiającym o zawrót głowy intro, zawierającym szeroki zakres harmonii, wahań głośności i efektów, „Damage Inc.” było także swoistym pożegnaniem Metalliki, być może z ich wczesną niewinnością, tak jakby niecierpliwie oczekiwali nagród i oznak prawdziwej sławy, których (chociaż dalej nie rozmawiali o tym w miejscach, gdzie mogli być podsłuchani) wszyscy wtedy oczekiwali z różnymi stopniami gorączkowej rozkoszy. Hetfield wyraził to w tekście: „Przeżujemy cię, a potem wyplujemy/Będziemy się śmiać, gdy będziesz wył z bólu…”.



Master of Puppets pod wieloma względami był jedynie nową, ale znacznie udoskonaloną wersją Ride the Lightning. Kolejność utworów jest oparta na tym samym szablonie i zgadza się prawie co do joty. Rozpoczyna się od klimatycznego, akustycznego, gitarowego intro, które przechodzi w superszybki, ultra ciężki otwieracz „Battery” (odniesienie do czasów, w których grali w Old Waldorf, klubie mieszczącym się w San Francisco przy Battery Street) – paskudne zderzenie punka i metalu, bez pokory wykorzystujące te dwie sztywno zdefiniowane kultury. Następnie, zaraz za monumentalnie epickim tytułowym kawałkiem, mamy dumny marsz śmierci – „The Thing That Should Not Be” (podobnie jak „The Call of Ktulu”, zainspirowany H.P. Lovecraftem, fragment tekstu „Nie umarł, kto spoczywa latami, nawet śmierć może umrzeć z nieznanymi eonami” (ang. „Not dead which eternal lie / Stranger eaons death may lie) to cytat, który również pojawia się na okładce albumu Iron Maiden Live After Death, który Lars kupił podczas pobytu w Kopenhadze). Następnie była upiorna półballada „Welcome Home…” i tak dalej, aż do obowiązkowego wówczas, trwającego ponad osiem minut, prowadzonego przez bas Burtona, instrumentalnego „Orion”, małej białej kropki w oceanie czerni rozpościeranym przez zespół na tym albumie. Tak jak ying do yang, tak solo Cliffa wlewa się tak płynnie, że nie wiadomo kiedy milknie gitara, a prym przejmuje bas. Niemniej jednak efekt jaki dały wszystkie utwory na Masterze, był krokiem milowym, czymś czego Metallica nie osiągnęła na Ride. Oba albumy są wymieniane dziś jednym tchem; pierwszy był pierwszym wyjątkowo zrealizowanym nagraniem, podczas gdy drugi szybko stał się rozpoznawalny jako ich pierwsze, fundamentalne arcydzieło; ich Led Zeppelin II, ich Ziggy Stardust, ich dziedzictwo. Nigdy już nie będzie takiego albumu Metalliki, jak ten.



Overkill.pl & Kagra


Waszym zdaniem
komentarzy: 40
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak