W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Alex Skolnick - Lulu to sztuka nowoczesna
dodane 24.11.2011 21:01:03 przez: ToMek
wyświetleń: 2523
Coraz więcej znanych muzyków wypowiada się na temat Lulu, poniżej chyba najbardziej obszerny esej na ten temat, napisany przez Alexa Skolnicka, gitarzysty grupy Testament (tak, dziś dzień z Testamentem!) i zamieszczony na jego stronie alexskolnick.com :


W końcu przesłuchałem Lou Lou, Loutallikę, czy jakkolwiek to nazywają (zatytułowany: „Lulu”) - kolaboracja Metalliki i Lou Reeda ‘dziwniejsza niż fikcja’. Słyszałem wcześniej co wszyscy mówią o tym albumie – nie lubią go. Ja? Poza kilkoma wyjątkami (riff w drugim kawałku, The View, dla przykładu) również naprawdę go nie lubię. Ale przyznaję się, że mnie fascynuje.

Zanim przejdę dalej pozwólcie, że powiem, że bardzo szanuję członków Metalliki, pomimo tego, że nie zawsze zgadzam się z każdą decyzją tej grupy. Moje publiczne komentarze na temat zespołu nie zawsze podobają się ich fanom, którzy postrzegają mnie jako gościa z innego metalowego zespołu. Ale szczerze próbuję mówić wyłącznie jako słuchacz i obserwator, załóżcie więc, że teraz jestem dziennikarzem.

Jednym ze sposobów na postrzeganie Lulu jest: to eksperymentalna ‘fenomenologia’ w stylu kampanii naklejkowej Andre The Giant artysty Sheparda Fairey’a. Pozostawia w Tobie pytanie: ’Co to jest? Czy to jest fajne? Czy tylko nie łapiemy o co w tym chodzi?’ Kto wie? Tak czy inaczej wszyscy o tym gadają, a ich postrzeganie dostało nie lada wyzwanie.

Innym sposobem patrzenia na Lulu jest patrzenie jak na album, na który pozwolić może sobie 1% artystów, może mniej, takich, którzy osiągnęli najwyższy poziom, komercyjny i finansowy. Takie albumy mogą być wydane wyłącznie przez artystów, którzy sami zarządzają swoją kreatywnością i czują artystyczne impulsy do tego, aby rzucić wyzwanie systemowi, który wrzucił ich tam, gdzie obecnie się znajdują. Przy zabezpieczonej spuściźnie, jaką ma Metallica można powiedzieć, że zasłużyli na prawo do odrobiny zabawy i udowodnienia, że mogą robić to co do kurwy im się podoba, o ile robią to strategicznie (bardzo mądrze mówią, że ‘oficjalny’ album Metalliki jest planowany i niebawem się ukaże).



Ale teraz zacznę mówić, jak ich współmuzyk: jako część pozostałych 99 % - daleki od bogactwa, ale szczęśliwy z tego, że mam komfortowe życie oparte głównie na graniu i komponowaniu - szczerze nie wiem jak to jest być w tak topowej pozycji. Mogę sobie tylko wyobrazić jakie artystyczne skłonności mógłbym mieć, gdybym był w takowej. Wydaje się więc, że w porządku byłoby odmówić osądzania Lulu z pozycji muzyka, i umiejscowić ją w odpowiednim historycznym kontekście, z innymi ikonicznymi gwiazdami, którzy zarzucili swoim fanów pętlę na szyję (w kilku przypadkach wręcz dosłownie, jak się przekonacie).

W 1968 roku John Lennon, wciąż jeszcze Beatles i prawdopodobnie najbardziej gigantyczna figura w muzyce popularnej i kulturze, współpracował z awan-gardową z definicji artystką Yoko Ono (swoją przyszłą żoną) wydając ‘Unfinished Music No.1: Two Virgins‘. Album był jak żadnego innego rockowego artysty tamtych czasów: zawierał zapętlenia taśmy, instrumentalne hałasowanie, luźne konwersacje i inne nieodgadnione dźwięki, pawie plemienne w swojej naturze, bez typowych struktur piosenek, akordów czy melodii; czysty dźwiękowy kolaż. Szok albumowi dodawała okładka, zawierająca pełne frontalne zdjęcie Johna i Yoko, skrajnie nagich.

W połowie lat 70-tych ukazało się podobnie buntownicze nagranie – Lou Reed i jego własne sprzężenie, zapętlone warstwy, zniekształcone przez różne szybkości taśmy, przywołujące na myśl jammowanie na Marsie. Było to zatytułowane „Metal Machine Music”. Ten album kosztował Reed, lidera odnoszącego ogromny sukces Velvet Underground, wiele fanów i mnóstwo wiarygodności. Dekady później „Metal Machine Music” jest uważany za podwaliny i wpływ szczególnie dla bardziej ambientowych [ambient], inspirowanych szumami muzyków takich jak Sonic Youth czy Nine Inch Nails .

Jeden z najbardziej wpływowych, szanowanych i odnoszących komercyjny sukces gitarzystów jazzowych naszych czasów (osobiście mój bohater), pat Metheny, nagrał swój agresywny, zapętlony szumem album w połowie lat 90-tych, który krytycy zniszczyli, a fani żądali, aby się go wyparł: ‘Zero Tolerance For Silence’. Gwoli sprawiedliwości, ten album nie jest bez dostrzegalnych melodii, ale jest daleki od tego, co fani znali z jego wcześniejszych albumów – bez skazy wykonanych i wypolerowanych – brzmiał raczej jak coś, czego spodziewać by się mogło od Keitha Richardsa na prochach.



Przed tym wszystkim coś podobnego miało miejsce w świecie muzyki klasycznej, używając kompletnie innego podejścia. Była to sławetna, skomponowana przez kompozytora/pianistę Johna Cage’a (wielokrotnego współpracownika Yoko Ono), ‘4:33’, ‘sztuka’ nie zawierająca niczego poza 4 minutami i 33 sekundami ciszy. To w zasadzie muzyczna kompozycja nie zawierająca muzyki.

Rzecz jasna Lulu różni się od tych wcześniejszych projektów na kilku poziomach: po pierwsze zawiera wyróżniające się muzycznie kompozycje. Po drugie nie jest rewoltą wobec ustabilizowanemu brzmieniu zespołu, bo Metallica gra riffy, które są ‘metallikowe’ (a przynajmniej post-thrashowo ‘milenijne’ w metallikowym rozumieniu), a Lou Reeda Shatnerowska recytacja tekstów inspirowanych 19-wieczną niemiecką impresjonistyczną sztuką brzmi całkiem jak Lou Reed. Ale porównując to z tym, czego fani oczekiwali po nagraniu z nazwą ‘Metallica’ na okładce jest to coś tak samo radykalnego, jak każdy z wcześniej wspomnianych albumów. Lulu trzeba traktować jako projekt sztuki nowoczesnej, nie jako ‘album Metalliki’. I kiedy trudno jest znaleźć jakiekolwiek dwie inne jednostki, mającego ze sobą mniej wspólnego niż heavy metal i sztuka nowoczesna, to pojawia się członek Metalliki, który jasno się temu przeciwstawia, który reprezentuje część wspólną między Motorhead a MOMA: Lars Ulrich.

W rozmowie o sztuce, jaką miałem z Larsem za sceną programu VH1Classic - That Metal Show, gdzie miałem zaszczyt pojawić się z nim jako zaproszony gitarzysta, w finale ósmego sezonu (tu pełne nagranie) potwierdził mi coś, co od dawna przypuszczałem: Lars Ulrich przede wszystkim artysta. Pomimo tego, że jego publiczne wcielenie koncertuje się na perkusiście/założycielu ogromnego metalowego tytana, poza sceną siedzi on równie mocno w świecie sztuki, co w świecie metalu. Jest ekspertem z otwartymi oczami, wiedzą i świadomością, które mogą konkurować z bardziej stereotypowymi koneserami obrazów i rzeźb. To, że Lars mógłby być zainteresowany współpracą z Lou Reedem nie jest w żadnym stopniu zaskoczeniem. Lars znany jest ze kolekcjonowania ogromnej ilości późnych obrazów Jeana-Michela Basquiata, protegowanego pioniera pop-artu Andy Warhola. Lou Reed, jako lider Velvet Underground, był kierowany przez nikogo innego jak sam Wafhol.



Lulu, w dziwny sposób, reprezentuje metallikową wersję “Metal Machine Music”, tytuł, który jest połączeniem w puzzlach, uwydatniającym czynnik sztuki całego tego projektu. Przewiduję, że kolejny album będzie wielkim westchnieniem ulgi dla fanów, tak jak gdy Lennon, Reed i Metheny wrócili do dźwięków bardziej przyjaznych ich fanom, a Cage wrócił do tworzenia dźwięków. Nie, nie będzie to powrót do brzmienia z czasów Master Of Puppets, o co zawsze co niektórzy skomplą, ale będzie to czymś w zgodzie z linią przyjęta na Death Magnetic, może nawet mocniejszą, jako że zespół buduje sobie bardzo zdrowy okres w swojej karierze.

Projekty takie jak Lulu to wyzwanie dla norm i mogą być wydawane wyłącznie przez odnoszących mega sukcesy artystów, będących na szczycie swoich stylów i z podwyższoną świadomością artystyczną. Są przyjemne i szczerze godne podziwu, a rozważa się je, dyskutuje o nich i słucha ich jak swego rodzaju fenomeny. Na początku zostawiają najbardziej zagorzałych fanów przerażonych, drapiących się w najlepszym przypadku po głowie.

‘Two Virgins,’ ‘Metal Machine Music,’ ‘Zero Tolerance For Silence,’ ‘4:33′ a teraz ‘Lulu’. To ważne kamienie milowe w karierze? Zdecydowanie. Płyty, które najbardziej zagorzali muszą kolekcjonować? Bez wątpienia. Warte powtarzanego przesłuchania? Zdecydowanie nie. Więc Lulu jest sukcesem? To zależy jak go zdefiniować. Jako album Metalliki, szczególnie w porównaniu do klasycznych ‘Ride The Lightning’ czy ‘Master Of Puppets’ to w zasadzie zgadzamy się, że nie należą do tego samego worka. Wyniki sprzedaży w zasadzie wskazują, że nie może ten album współzawodniczyć z resztą płyt Metalliki. Prawdę mówiąc, co już słychać, Lulu spadnie poza listę Billboard 200 już po paru tygodniach – coś czego nie słyszano jeśli chodzi o Metallikę. Gdy jednak porównać do prac takich artystów jak Warhol, Shepard Fairey, czy innych, jak i wyżej wymienionych albumów Lennon/Ono, Reed, Metheny czy Cage, Lulu ma sens. Dzieło doceniane jak dziwna instalacje w muzum sztuki, jedno przy którym przystajesz, aby popatrzeć, ale którego nie trzymałbyś w swoim domu, chyba że masz dość ekscentryczny gust. To sztuka nowoczesna, przeniesiona z muzeum do szerokiego świata, poprzez kombinację elementów, wcześniej nie do wyobrażenia.

Pomyśl o tym: Lou Reed i największy heavy metalowy zespół razem, pracują nad dziełem Niemieckiego Impresjonizmu, tworzą niemal nie nadający się do słuchania album i wydają go dla świata. Jeśli nie jest to sztuka, to nie wiem co nią jest.



ToMek 'Cause We're Metallica
AeroMet


Waszym zdaniem
komentarzy: 33
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak