W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
6 czerwca Berlin, 8 czerwca Arnhem - relacje z koncertów
dodane 12.06.2006 00:00:00 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 1752
<center>Escape From The Studio '06 - Niemcy, Berlin, 06.06.2006
</center>

autor: Jamro
korekta: Kama

<p>

Szatański dzień 6.6.6, pobudka o 6.06, następnie o siódmej rano wyjazd wraz z Dreamerem, Digzym, tatą Digzy'ego i Maciassem (dzięki za wspólną podróż) w kierunku Berlina. Niestety po drodze dała znać jedyna "wada" tego dnia, czyli deszcz, siąpiący przez praktycznie cały czas. Na autostradzie pod Berlinem zamieniło się to nawet w chwilowe urwanie chmury połączone z gradem, co spowodowało gigantyczny karambol. Jednak, na szczęście w nieszczęściu, na pasie w kierunku odwrotnym, bo jak by było inaczej pewnie byśmy dojechali na wieczór. No ale po zapytaniu o drogę na stacji, lekkim pomyleniu i przejechaniu przez centrum miasta (przynajmniej zobaczyliśmy kawałek Berlina, bramę, czy Raichstag) około godziny 15 dotarliśmy w okolice Waldbuhne. Krótki posiłek, zwei Bier i już można było się ustawiać przed bramami.
</p><p>Ludzi już trochę było, jednak sprytnym "polskim" ruchem znaleźliśmy się na początku kolejki. Pomogło nam w tym trochę stworzenie dwóch dodatkowych "tuneli" do wejścia. W sumie to nie byliśmy do końca pewni, o której otwierają bramy. Na szczęście jednak świeciło słoneczko i szukając innych Polaków rozpoczęliśmy czekanie.
</p><p>W pewnym momencie mignął Pablo, no i było też słychać okrzyk Mi: "Overkill!", tuż przed 17, kiedy to rozpoczęto wpuszczanie.
</p><p>Ja chciałem jednak jeszcze nawiązać do kultury panującej w kolejce. Facet dwa razy wyszedł z samego przodu, a potem przepraszając spokojnie wrócił na miejsce. Inna sprawa to ochroniarze. Człowiek jest przyzwyczajony do widoku łysych bysiorów 2x2 z "Fosy", czy innej "profesjonalnej firmy ochroniarskiej", których ulubionym zajęciem jest wkurzanie ludzi, a jedyne odzywki do innych to: "ty chuju" czy "zaraz ci przyjebię". Powoduje to, że ulubionym zajęciem polskiej publiki jest zabawa w "kto trafi ochroniarza butelką w głowę". Tutaj było zupełnie inaczej - ochroniarze byli "normalnymi", kulturalnymi (proszę, dziękuję itd.) ludźmi. Żadnego macanka, nic nie przeszukiwali.






</p><p>O 17, zaraz po otwarciu bram, rozpoczął się bieg w kierunku barierek. Przeszkodą (szczególnie dla mnie, bo akurat moja kostka jest chwilowo wielkim sinym baniakiem) było pokonanie setek schodów z samej góry obiektu pod scenę. Na szczęście się udało i już wkrótce, wraz z Dreamerem i Digzy'm, ustawiliśmy się w drugim rzędzie na przeciwko miejsca gdzie już za kilka godzin miał stać Rob.
</p><p>Chwila odpoczynku i można było się rozejrzeć dookoła. Scena była dużo mniejsza niż chociażby w Chorzowie. Na razie była udekorowana logami supportu. Sam obiekt robił niesamowite wrażenie. Gigantyczny amfiteatr położony w zalesionym terenie, wypełniony 20.000 ludzi (jednak na początku publiczności nie było tak wiele i w sumie miałem obawy, czy obiekt będzie pełny).
</p><p>Wszystko to dodawało niesamowitego klimatu. Jedynym minusem był podest, który znajdował się jakieś dwa metry od barierki - bałem się, że jak z tego ktoś zleci, to może się źle skończyć. Poza tym nie wiem czy stojący zaraz za tymi schodkami coś widzieli.
</p><p>Oczekiwanie na support przerywane było opadami deszczu, jednak już o godzinie 18 (pół godziny wcześniej niż na bilecie - ach ci Niemcy...) na scenę wkroczył zespół Avenged Sevenfold. Występ ten najlepiej pominąć milczeniem. Gra Kalifornijczyków (z tego co mówili) nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Szczególnie, że nagłośnieni byli kiszkowato (u nas słychać było tylko stopę i bas, zero gitar i wokalu). Ich wygląd (wiem, że to nie jest najważniejsze) też był odpychający (szczególnie pan na gitarce z emo-fryzurką).






</p><p>Ciężko jakoś sklasyfikować styl w jakim grają. Ja bym to jednak nazwał nu metalem. Słaby kower Pantery "Walk" i beznadziejna solówka na gitarce, która została odegrana z miną wskazującą na wielką ekstazę, co jeszcze bardziej potęgowało jej beznadziejność. No nic... kilka utwór zagranych w deszczu, ostre przylizanie dupy Metallice i do widzenia.
</p><p>Po Avenged Sevenfold rozpoczęły się standardowe prace na scenie. Ustawianie dekoracji, świateł, pirotechniki, mikrofonów, setlist, strojenie gitar, czy nagłaśnianie bębnów. W pewnym momencie na scenie pojawiła się gitarka akustyczna, co dla wielu było jednoznaczne z odegraniem Unforgivena, no ale o tym później.
</p><p>Roadcrew powoli opuszcza scenę, ostatnie przymiarki i oczekiwanie przez nas na pewien utwór, pewnego zespołu. No i kilka minut przed ósmą rozbrzmiewa AC/DC "It's a long way to the top if you wanna rock'n'roll" odśpiewane przez publikę, co oznaczało jedno: zaraz się zacznie. Po AC/DC zaczynają rozbrzmiewać dźwięki Ectasy of gold i na mojej twarzy pojawia się gigantyczny banan, który nie schodzi już do końca gigu, a wręcz powiększa się z minuty na minutę. Po chwili na scenę wbiega Lars, na głowach publiczności ląduje pierwszy tego wieczora kubek z wodą, potem dostojnie wchodzi James, pojawiają się Kirk i Rob. Scenę widziałem genialnie, przy prawym mikrofonie miałem wszystkich po prostu metr, dwa od siebie. Jednak stanie przy barierkach robi niesamowite wrażenie (szczególnie że scena była niższa i dużo bliżej niż w Chorzowie).
</p><p>Milknie intro, oczekuję Creeping Death, a tutaj pierwsza niespodzianka. Charakterystyczny początek na perkusji i Metallica rozpoczyna koncert Motorbreathem. Bardzo czekałem na ten utwór, jest to jeden z moich ulubionych kawałków, jednak kompletnie nie spodziewałem się go w tym miejscu setlisty. Szybko, pięknie zagrany i zaśpiewany początek, publika rozgrzana, więc James wita się i proponuje umowę o tym, że jak my będziemy głośno to Metallica też będzie głośno (ale głupio człowiek się czuje jak słyszy jakieś "Hallo Germany", a nie "Poland Metallica is with you").






</p><p>I rozpoczyna się skandowanie kolejnych literek nazwy, a następnie Fuel. Utwór z Reloada, który bardzo dobrze sprawuje się na koncertach. Minusem był na pewno brak płomieni, no i charakterystyczne fałsze Jamesa. Jednak nadal jest szybko i równo. Także teraz musi nastąpić chwilka oddechu (takie są zasady muzykowania), intro i Wherever I May Roam. Nie przepadam za tym kawałkiem, wolałbym coś innego w tym miejscu, ale nie ma co narzekać. Szczególnie że zagrany bardzo przyzwoicie. Następnie kolejna gadka Jamesa o specjalnym dniu i o znajomych twarzach, no i zapowiedzenie nowego utworu, który nie ma jeszcze tytułu i będzie grany po raz pierwszy.
</p><p>Wszystko to wzbudziło wielki aplauz fanów, którzy wiedzieli że na ich oczach tworzy się historia. Sam utwór... ciężko mi cokolwiek powiedzieć, bo przesłuchałem go na razie kilka razy. Jednak pierwsze wrażenie na koncercie było bardzo dobre. Bas Roberta mistrzowski, akurat stał na przeciwko i mogłem widzieć, co on wyrabia (w pewnym momencie kostkuje, podaje dla zainteresowanych), poza tym pięknie brzmiał. Lars wykopał dwie stopy bardzo ładnie (na tym mp3 dobrej jakości doskonale to słychać). Solówka Kirka dosyć typowa (druga jej część lepsza), ale przynajmniej jest! Riff jest dla mnie bardzo dobry, poza tym dużo zmian tempa, przejść, dzięki czemu kawałek się nie nudzi. Chociaż mogliby go trochę skrócić, bo jednak na koncercie końcówka była trochę nużąca (generalnie nie wiem jak to wytłumaczyć, jest dobrze i nie jest nudno, jednak minuta krócej i będzie jeszcze lepiej). Śpiew Jamesa szczerze mówiąc nie podobał mi się, teraz jak słucham za którymś razem to jest lepiej. Może dlatego, że godzę się z faktem iż stare czasy wokalu Hetfielda nie wrócą. No ale nowy walec spotkał się z dużym zainteresowaniem i aplauzem publiki - teraz tylko czekać na nową płytę.






</p><p>Na scenie jednak wszystko dzieje się dalej i akustyczna gitarka pojawia się koło mikrofonu, także wniosek może być jeden. Mimo to James zaskakuje i rozpoczyna grę intra do Justice (wyjaśniło się więc tajemnicze Justice doodle z koncertu wcześniejszego). Jednak po kilku taktach wszystko wraca do normy i do uszu dolatują piękne dźwięki Unforgiven. Zawsze chciałem usłyszeć ten kawałek na żywo, uważam, że jest on bardzo klimatyczny i powoduje niesamowite emocje. Także na koncercie zagrany był pięknie, spokojne refreny i energiczne zwrotki. Odegranie Unforgivena spowodowało u mnie wielkie wzruszenie, jakiego nigdy nie przeżyłem na żadnym gigu, aż wstyd.
</p><p>Później nastąpił fragment, którego już wszyscy po wcześniejszych gigach się spodziewali, czyli odegranie całego, legendarnego albumu Master of Puppets na jego dwudzieste urodziny. Rozpoczęło się to wszystko krótkim filmikiem puszczonym na telebimie z tyłu. Gdy na końcu pojawiła się płyta z napisem Metallica - Battery, wszystko było jasne. Poleciało intro (w pewnym momencie coś się popieprzyło podczas puszczania taśmy), a następnie super szybkie riffy i bardzo dobry śpiew Jamesa. Poza tym utwór odegrany był w całości, wraz ze środkową częścią, troszkę wolniejszą, bardziej połamaną, która w ostatnich latach była omijana (w tym momencie pojawiała się gadka Jamesa). No ale Battery skończone (śmiech Jamesa pod koniec - mistrzowski!), sprzęganie gitar i czas na hymn - Master of Puppets. Odegrany również w całości, z odbijającymi się echem okrzykami publiki "Master!" w refrenie i nuceniem podczas solówki w wolnej części utworu. Świetna gra Larsa!
</p><p>Po Masterze odśpiewane przez publikę Happy Birthday dear Master of Puppets i zapowiedź Hetfielda odegrania całego albumu (żarcik, że Master wygląda jedynie na 19 lat). Następnie ciężka "Rzecz której być nie powinno". Nie mogłem jakoś przekonać się do tego utworu, ale jak się okazało, na żywo jest to naprawdę fajnie brzmiąca piosenka (śpiew Jamesa z efektami dodający mocy), poza tym to oko na telebimie patrzące na scenę... Ja już w sumie niewiele widziałem z bólu i próbowałem dogadać się z gigantycznym człowiekiem stojącym obok, aby zrobił trochę miejsca koło barierki, abym chociaż stopę mógł tam wcisnąć, nie narażając jej na zdeptanie. Co ciekawe, kulturalnie się zgodził i pół mojego ciała stało pod barierką.






</p><p>Wracając jednak do koncertu, zrobiło się troszkę bardziej klimatycznie: Welcome Home i chóralne śpiewy publiki. Tutaj również bardzo oryginalna wizualizacja faceta, który wali głową w ścianę (naprawdę można było się poczuć jak w psychiatryku).
</p><p>Następnie dwa utwory, które również zawsze chciałem usłyszeć na żywo, czyli Disposable Heroes (przed tym drażnienie się Hetfielda z publika: "Jaki utwór jest następny? Bo zapomniałem. Kto ma album (tu ręka Larsa w górze) i mi powie jaki jest następny utwór? Disposable Heroes? Jesteście pewni?") i Lepper Messiah. Z pierwszego utworu na pewno warto wyróżnić refren i chórki Roba i Kirka ("Back to the front") oraz pomoc publiki.
</p><p>Przed Mesjaszem zabawy z publiką (najpierw powtarzanie za Jamesem, potem klaskanie w rytm). Utwór zagrany był mistrzowsko, piękny basik, szybko, mocno, tak jak być powinno. Po tym ze sceny schodzą wszyscy oprócz Roba, który po krótkiej rozgrzewce rozpoczyna solo na basie. Sama solówka średnio mi się podobała (oczekiwałem może trochę funky, czegoś bardziej skocznego na wzór Jungle Essence), jednak zagrana w tym miejscu setlisty miała wprowadzić w klimat przed wielkim wydarzeniem, jakie miało nastąpić za chwilę.
</p><p>Lars wybija, Rob kontynuuje grę, potem wchodzą gitarki i zostaje odegrany po raz trzeci cały Orion. Rzecz na którą od wielu lat czekało mnóstwo fanów. Klimat podczas utworu był niesamowity, wizualizacja błękitnego nieba z białymi chmurami (jak powiedział Dreamer - ja się z nim w całości zgadzam - "Taki widok, jak spojrzę w górę, już na zawsze będzie mi się kojarzył z tym koncertem i kawałkiem"). Samo odegranie też mistrzowskie, solóweczki, basik, perka.
</p><p>Następnie "błogosławienie" dla Cliffa Burtona, intro i Damage Inc. Zagrane wraz z początkiem, potem już było tylko ultraszybko. Hetfield nawet dał sobie radę, no a to, co zrobił Lars w trzeciej zwrotce na podwójnym wykopie było kolejnym "głównym punktem programu" tego wieczoru.







</p><p>Po ostatnim kawałku z Mastera i krótkiej przerwie nadszedł czas na "standardy". Na pierwszy ogień poleciał odsłuchany tysiące razy Sad but true. Rozpoczęty bez zabawy z publiką, jaka miała miejsce na ostatniej trasie, jedynie wstępik Larsa i trzeba przyznać że na żywo dalej ten kawałek brzmi nieźle (chociaż już się zdecydowanie nudzi), głównie przez mistrzowską grę Ulricha (nadal jest wielki!). Co ciekawe, więcej niemieckich fanów znało tekst do Sad but true niż chociażby do Mastera (w Polsce, kraju tró fanów, dla których Metallica sprzedała się w połowie Kill'em all, to rzecz nie do pomyślenia). Może dlatego utwór ten jest grany na każdym koncercie.
</p><p>Jako kolejny poleciał Nothing else matters. Piosenka, która dla niektórych jest też już ograna, ale nie wyobrażam sobie braku tej piosenki na gigu. Tysiące zapalniczek i śpiewów, niesamowity, wzruszający klimat. Jak dla mnie nie ma prawdziwego koncertu Metalliki bez tego momentu. Całość skrócona, wyższy śpiew Jamesa w refrenie i niezłe jego przeciąganie kolejnych wersów.
</p><p>Następnie na scenie ciemność i wiedziałem już co będzie, dlatego schowałem głowę za wielkiego faceta koło mnie, zatkałem uszy i czekałem (już przed gigiem podczas ustawiania pirotechniki widziałem że jest ona metr ode mnie, dlatego wolałem się zabezpieczyć). Petardy, ogień i fajerwerki z boku sceny, no i kolejny "liryczny" moment - One. Wiadomo jakie ten utwór robi wrażenie na żywo. Dlatego nie warto nic pisać, oprócz tego, że nie było błędów i podwójna stopa Larsa oraz wrzaski Jamesa zrobiły niesamowite wrażenie!
</p><p>Z hiciorów został nam już tylko Enter Sandman, który poleciał następny. Kawałek ten chyba nigdy mi się nie znudzi. Publika bardzo pomogła Hetfieldowi w odśpiewaniu, fajne efekty pirotechniczne, których się trochę nie spodziewałem i mój słuch ucierpiał. W środku utworu standardowe "Heeej" publiczności. Pod koniec charakterystyczne zwolnienie "oł jeah" z publicznością i doszło do ciekawego wydarzenia, bo James chciał bardzo energicznie rozpocząć dalszą część Entera. Wyskok, James macha ręką, a tu cisza. Gitarka ściszona albo wyłączona. Wszystko to wzbudziło wielką radość u Kirka, Roba i Larsa. Ale po chwili wszystko w normie i ...koniec.







</p><p>17 kawałków przeleciało szybciutko, a zostały przecież tylko dwa. W tym momencie wypatrzyłem flagę Overkilla i już wiedziałem gdzie zmierzać po koncercie. Jednak trzeba było wracać, bo na scenę wróciła Metallica wraz z supportem. Gadka Jamesa jak to bardzo nas kocha i "Do you, guys, know Ramones? They are not here, but we will play something". Poleciało więc Commando z chórkami Avenged Sevenfold i Larsa. Przyznam szczerze, że ten utwór w wykonaniu Metalliki słyszałem drugi raz, ale znałem tekst jak i piosenkę w wykonaniu Ramones, których jestem fanem od wielu lat. No ale kilka minut, szybko i po wszystkim. Skandowanie publiki Seek and Destroy, nie dające zejść Metallice ze sceny.
</p><p>Także musiał polecieć ten "przebój" z pierwszej płyty. Kolejny raz chciałem podkreślić świetną grę Larsa, chórki fanów. Na koniec Rob zakręcił wraz z basem śrubę, korbę... chuj wie jak to nazwać, jeszcze kilka taktów i "Thank you Berlin".
</p><p>Rzucanie kostek (niestety wszystko się wokół mnie odbijało i znowu nic nie złapałem). Lars dawał pałę do ręki. Niestety pamiątki nie mam (oprócz zegarka swatcha, który znalazłem - pójdzie na allegro, kawałek przejazdu się zwróci), ale przynajmniej zostałem opluty przez Larsa i oblany wodą z jego kubka. Zawsze coś.
</p><p>Pożegnanie, obietnica Ulricha, że wrócą za rok z nową płytą i trasą (lubi dużo gadać), madafaka Kirka i do widzenia. Jeszcze trochę kostek poszukaliśmy, potem udaliśmy się na spotkanie z Overkillowcami. Zamieniliśmy kilka słów, odbyła się sesja zdjęciowa, poczekaliśmy aż się przeludni i ruszyliśmy w drogę do auta, cały czas wspominając, co się przed chwilą wydarzyło. Potem jeszcze kolacyjka i można było ruszać w trasę.
</p><p>Co ciekawe, po drodze spotkaliśmy Mike'a w mercedesie (sprzedał się) i innych Wrocławian oraz auto Ślązaków, dzięki czemu udało nam się skuteczniej wyjechać z Berlina (cały czas prosto) niż jazda przez centrum. Jeszcze kilka postojów i we Wrocławiu się było koło 5, szybka kąpiel i do łóżeczka śnić o tym co się wydarzyło.
</p><p>







Podsumowując:
Niesamowity koncert. Piękne miejsce, klimacik, kulturalni Niemcy - zarówno wśród ochrony jak i publiki. Chyba lepiej niż w Chorzowie - więcej niespodzianek
SETLISTA !!! rozpoczęcie Motorbreathem (bardzo chciałem usłyszeć), UNFORGIVEN! zamiast słyszanego już w Chorzowie Fade to black, nowy kawałek, cały Master z Orionem i Commando (chyba też grane po raz drugi, czy trzeci). Nawet brak Creeping Death nie przeszkadzał, bo też już jest obsłuchany na żywo, a wiadomo, że wszystkiego zagrać się nie da (szkoda tylko dajowania i może tego, że nic z Ride nie było). No a na For whom muszę czekać do następnego razu
Forma Metalliki jest mistrzowska. Naprawdę powrócili w wielkiej formie i mam nadzieję, że na dłuższej trasie też tak będzie. Kirk jak to Kirk, bardzo poprawnie, bez szaleństw. James naładowany energią dawał radę również wokalnie, co ostatnio nigdy nie jest do końca pewne. Rob jest niesamowity, mam nadzieję, że dadzą mu się wykazać na nowej płycie (co już po nowym kawałku można stwierdzić), bo basistą jest wybitnym. No i na koniec Lars. Co ten chłop wyrabiał w Berlinie... aż brak słów. Wielu ludzi mówiło, że się skończył, że gubi rytm (sam tak sądziłem zresztą), ale po koncercie chowam się pod stół i wszystko odszczekuje. Podwójne kopytko, równo wszystko i zagrane z niesamowitym powerem, widać było entuzjazm. Czegoś takiego z jego strony się nie spodziewałem i tylko jestem ciekaw, czy miał z tyłu sceny tlen. Generalnie widać było wielką radość z gry każdego z Horsemenów, uśmiechnięci, biegali po scenie, naładowani na tworzenie nowego albumu. Oby tak dalej!
Stanie pod barierką jest czymś niesamowitym. Chuj z tym, że dźwięk nie jest czysty, często czegoś nie było słychać (z naszej strony "gubiła" się gitara Kirka), ale kurde, stałem dwa metry od nich! Kurka, Hammet grał solówkę do Mastera patrząc mi w twarz. Nieprawdopodobne uczucie widzieć szaleństwa Roba, zachęcanie Jamesa do śpiewania z tak bliska, kiedy patrzysz im w oczy, a oni w twoje. Poza tym scena była mała, także wszystko było elegancko widać, w przeciwieństwie do Chorzowa. Również zauważyłem to, o czym wspominał Fixxxer, czyli czarny ząb Jamesa - jak się uśmiechnął, to fani się zaczęli śmiać i wtedy sobie pomyrdał językiem i potem było ok. Poza tym nie dość, że widziałem grę Larsa, to jeszcze słyszałem żywą perkusję, a nie dźwięk pochodzący z nagłośnienia. Dlatego na następnej trasie uderzam w Polsce na koncert (oby był!) i gdzieś za granicę, bo tam o barierki dużo łatwiej.
</p><p>
Pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich i dla każdego z osobna, z którym można się było przywitać, czy pogadać. Szczególnie pozdrawiam ekipę, z którą miałem przyjemność jechać do Berlina i z Berlina, i postać sobie w kolejkach, czy pod sceną.
</p>










Escape From The Studio '06 - Holandia, Arnhem, 08.06.2006


autor: Kuki
korekta: Kama

<p>


Do Arnhem zajechaliśmy koło 19 w środę. GPS ustawiony był na Gelredome, więc tam też się kierowaliśmy, ponieważ nie wiedzieliśmy gdzie jest kamping (bo nie było mapy). Króciutka wizyta w centrum w sklepie Lucky Luke i jedziemy dalej. Po drobnych przygodach dotarliśmy pod stadion. Tam dostaliśmy od Itsme adres kampingu i zaczęliśmy szukać. Nikt nie wiedział gdzie to jest, mapy Arnhem na przystankach są niedokładne, a taksiarz nas tak poprowadził, że lepiej nie mówić. Po krótkim błądzeniu wróciliśmy pod Gelredome, gdzie czekaliśmy na przewodnika w postaci Jacka. Byliśmy ucieszeni, że będzie ktoś, kto wie gdzie jest nasz kamping ...
</p><p>Po jakichś 3 godzinach i dogłębnym zwiedzeniu Arnhem, jeżdżeniu po rondach i szukaniu na mapie Amsterdamu lub czegokolwiek udało nam się dojechać do celu. Na szybko rozłożyliśmy namiot i pół nocy dawaliśmy o sobie znać Holendrom.
</p><p>Następnego dnia pojechaliśmy do Arnhem "pozwiedzać" i odwiedzić Cmentarz Polskich Żołnierzy. Dziwnie trafiliśmy do Krieg Museum po zrobieniu największego kółka w historii (śmialiśmy się dnia poprzedniego z naszego przewodnika, a teraz sami daliśmy dupy - zwłaszcza nasz komputer pokładowy). Po przejechaniu może 30 km wylądowaliśmy nie dalej niż 3 km od kampingu. W centrum obiadek z rozsławionych przez Pulp Fiction frytek z majonezem. I teraz się na chwile rozstaliśmy, ponieważ Mi i Maciek udali się z ekipą wrocławską pod stadion, a ja z fatherem pochodziliśmy po Arnhem, gadając z przypadkowymi holendrami o Metallice, odwiedzając Media Markt i kupując trochę Music DVD (uwaga: ceny muzycznych rzeczy w Holandii są o wiele niższe niż w Polsce. Że tak np. wspomnę CD "S&M" za 10 EUR).






</p><p>Potem udaliśmy się pod stadion i zaczęliśmy odliczanie do koncertu. Supportów nie opiszę, bo nie słuchałem ich. Za to na koncercie pogadaliśmy z paroma Polakami, których chce pozdrowić.
</p><p>A teraz przejdę do sedna: utwór "It's A Long Way To The Top" zapowiadał już co się dzieje. Od razu po nim na ekranach pojawił się urywek filmu Siergio Leone (nie wiem który, ale chyba "For a Few Dollars More") i cudowne dźwięki "Ecstasy Of Gold". Ledwo się skończyło, a tu już te bębny, zaczynające Motorbreath. Zagrane tak, jak powinno być, bardzo rozgrzało ludzi (szkoda, że miałem tak mało miejsca do skakania i machania głową na trybunach, ale nie narzekam. Mam motywację, aby pojechać na następny koncert i znaleźć się na płycie).
</p><p>Ledwo skończyli i znana wszystkim gadka "Give me M, Give Me E, Give Me T"..... Doszedł do L i nagle "Gimme Fuel, gimme fire, gimme that which I desire" i Fuel!!!!!! Trochę brakowało efektów pirotechnicznych, ale i bez tego było super. O dziwo, nie wyłapałem jakichś większych fałszów Jamesa. Następne zwolnienie i Wherever I May Roam. Dobrze, bo miałem czas, żeby zregenerować trochę gardło, bo już nie wydalało.
</p><p>Gadka, i zaczynają NEW SONG... Brzmi genialnie. Po intrze Rob podbija do mikrofonu i mówi, że coś się stało (nadal nie wiem co to było, czy gitarę złą wziął, czy nie nastroili) i zaczęli grać jeszcze raz. Ja osobiście uważam, że utwór niszczy.






</p><p>Rozstawienie akustyka i wszyscy wiedzą, że poleci Unforgiven. I się z tego bardzo cieszę. A tu James zaczyna grać intro do Justice. Pięknie wyszło i dopiero teraz Unforgiven. Piękne wykonanie. Następnie gasną światła i tylko czekać na Battery.... A tu krótkie Intro, czyli przedstawienie histori Master Of Puppets. Coś pięknego. Nagle włącza się jakiś filmik, pokazuje jakieś porozrzucane rzeczy, m.in. kartkę z tekstem do Thingy i nagle płytę z napisem "Metallica - Battery". W momencie, gdy ta zaczyna się kręcić, zostaje włączone intro do tejże piosenki. Super efekt. Zajebiste tempo i ta solóweczka w środku... Jakim prawem oni jej przez tyle czasu nie grali. Po tym szybkie przejście do Mastera, a w tle obraz z Krzyżami, niczym okładka z Mastera....
</p><p>Potem bez żadnej zbędnej gadki zaczęli The Thing That Should Not Be. Supeeeeeer. Po tym cudne wykonanie Sanitarium (w końcu usłyszałem to live). "What song is next?" i Larsisko wykonuje szybki jam..... And Justice For All!!! Kurde, jak bym chciał żeby to jeszcze zagrali. Po chwili przestał i zaczęli Disaposable Heroes. Żadne MP3, czy wideo nie odda tego, co się działo na tej piosence, jak też samej piosenki.






</p><p>Potem krótka zabawa z publiką (niesamowity efekt z góry, jak James podskoczył, a za nim cała płyta). A potem pobekał sobie do mikrofonu. Leper Messiah niesamowicie potężny, i po tym to, po co ja tam byłem. Calutki Orion - przepiękny song i ta zmiana gitary Kirka przed samą solówką. Następnie "błogosławieństwo" dla Cliffa i Damage INC. Ta piosenka niszczy na żywo. Skończyło się wspomnieniem Cliffa, czyli pokazaniem jego zdjęć i lat życia. Światła zgasły i ponownie bez żadnych gadek Sad But True. Można psioczyć na tą piosenkę, że zawsze grają, itd. ale tego, co ona robi z ludźmi na koncercie nie da się opisać.
</p><p>Następnie NEM, fajerwerki do One, Enter i goodbay. James przedstawia muzyków Trivium i Avanged Sevenfold i..... DIE DIE MY DARLING. Zostałem zniszczony przez tą piosenkę, którą bardzo chciałem usłyszeć. Wszyscy muzycy śpiewali. Poza Larsem. I potem ostatnia gadka: "I want you sing loud. SIK AND DISTROOOOOOOJ" . Niestety to już był koniec.
</p><p>






Podsumowując:

Super forma chłopaków
super wykonanie piosenek
super koncert
super setlista (dla mnie lepsza niż w Berlinie, bo zaszła wymiana Commando (którego nie lubię) na Darling (które uwielbiam)
dziwni ludzie... nie umieją się bawić niektórzy, ale super się gada. Po koncercie gadaliśmy z jednym Holendrem, który się dziwił, że można tak skakać i się drzeć na trybunach (próbowałem ich rozruszać, nie dali się)
</p><p>

WIĘC KONCERT GENIALNY

</p><p>

Dziękuję kompanom, czyli ekipie Szczecińskiej (Mi, Maciek) i Wrocławskiej (Jacek, Misiek, Meet_ek i Piotrek) za super towarzystwo, dobrą zabawę i niezapomnianą przygodę, jaką była 3-dniowa ucieczka do Holandii. Teraz się z ojcem szykuję na odwiedzenie Amsterdamu.







Escape From The Studio '06 - Arnhem, Holandia, 08.06.2006


autor: Maciek P
korekta: ToMek

<p>


Wyprawa do Arnhem zaczęła się dla mnie i dla Mi w .... Berlinie. Dzień po koncercie, wyspani na kempingu udaliśmy się na lotnisko Shonefeld bynajmniej nie na samolot. Z głównego terminala odbierał nas Kuki ze swoim tatą (jechali z Gliwic) aby pojechać, już z nami na pokładzie, dalej do Holandii. Do miasta dojechaliśmy w sumie dosyć wcześnie, bo koło 18tej i od razu udaliśmy się w kierunku hali na rekonesans. Po drodze zahaczyliśmy o coffeshop, nie kupując tam jednak kawy ;)







Zdzwoniliśmy się z Itsme, który podjechał pod halę aby doprowadzić nas na kemping gdyż ze znajomymi przebywał w Arnhem od kilku dni. Jakież było moje zdziwienie że oto spotkałem bardziej zakręconą osobę ode mnie, gdyż jadąc za jego samochodem w poszukiwaniu kempingu zrobiliśmy jakieś 50 km :) Wieczorem (po szczęśliwym dotarciu na miejsce) odbyła się impreza integracyjna. Następnego dnia pojechaliśmy zwiedzić miasto i odwiedzić groby polskich żołnierzy. (szkola027.jpg). Przed halą pojawiliśmy się koło godziny 15tej pokręcić się trochę. Chcąc upłynnić bilet, który powierzył mi ToMek wdaliśmy się w rozmowę z konikiem, który stwierdził że należy szybko od niego kupować (mimo że chcieliśmy dokonać transakcji dokładnie odwrotnej) bo jedzie policja. Spojrzałem w stronę, którą pokazywał, a tam dwa motory, cztery limuzyny i znowu dwa motory. Ja od razu wiedziałem kto tam jedzie i powiedziałem cicho wszystkim co o tym myślę i udaliśmy się niepostrzeżenie w strone wejścia dla samochodów (blisko było) i przywitaliśmy się z Jamesem przez okno jednej z limuzyn. :)
</p><p>Sam koncert nie pamiętam o której się dokładnie zaczął, chyba punktualnie. Byłem zbyt podekscytowany faktem, że Mi załatwiła na ładne oczy, od ochroniarza, magiczną pomarańczową opaskę uprawniającą do wejścia na zamknięty sektor przed sceną. Weszliśmy na tą, niedokładnie zapinaną, opaskę we 4 osoby (ja, Mi, Itsme oraz kolega) . O supportach wspomnę tylko, że w miarę podobał mi się Trivium (sporo elementów thrashu) oraz Avenged Sevenfold (ciekawe granie) jednak bez rewelacji. Starzeję się - nowe kapele coraz mniej do mnie przemawiają ;).
Setlista, jaką zaprezentowała nam potem Metallica nie różniała się w zasadzie od tej z Berlina. Jedyną zmianą było "Die My Darling "w miejsce "Commando" co niezmiernie mi odpowiadało (kwestia gustu). Nie będę opisywać kawałków po kolei bo zapewne zrobi to ktoś inny. Przedstawię tylko ważniejsze dla mnie momenty koncertu (w kolejności chronologicznej):
</p><p>






Unforgiven - w momencie gdy techniczni ustawiali gitarę na statywie wiadomo było że setlista będzie podobna. Bardzo mnie to ucieszyło gdyż chciałem ponownie przekontemplować ten utwór, który na żywo usłyszałem po raz pierwszy w życiu dwa dni wcześniej. Wykonanie z Arnhem nie było ani gorsze ani lepsze niż w Berlinie - było niemal perfekcyjne. Na żywo kawałek ten nabrał troszkę inny wymiar. Jest wg mnie bardziej głęboki i mocny.
</p><p>
Nowy utwór - po raz pierwszy od kilku lat, ja stary dziad wierzę że nowy album spełni WSZYSTKIE moje oczekiwania. Ja nie mówię że Loady i Anger są złe. Są jednak rzeczy, które mnie w nich drażnią. Po dwukrotnym usłyszeniu tego kawałka na żywo naprawdę uwierzyłem że będzie to dobra płyta, bez niedociągnięć. Rob myślę wniósł w ten zespół trochę kompozytorskiej świeżości. A Rick Rubin wyciśnie z ich gitar najlepsze brzmienia. Zobaczycie!!!
</p><p>
Płyta "Master Of Puppets" - co tu dużo pisać. Marzenia się spełniają. Jak dowiedziałem się, że Dream Theater w Barcelonie wykonali cały Master pomyślałem sobie "eeee Metallica nigdy czegoś takiego nie zrobi, stare grzyby".;)... Na szczęście myliłem się. Dla mnie starego fana, zarówno w Berlinie jak i w Arnhem pierwsze dźwięki "Battery" były bardzo wzruszającym momentem. Tutaj również wychodzi lekka wyższość tego drugiego koncertu. Na telebimach zrobiony był przepiękny wstęp, którego zabrakło w Berlinie. Pozwolił on bardziej się wczuć i wejść w klimat płyty. Album odegrany był genialnie. Wszystko od początku do końca, jak w oryginale, no możę z modyfikacjami....to nieważne, byłem zbyt rozemocjonowany. Na pewno brzmienie było 1000 razy lepsze niż jak się słucha w domu z krążka. Poza tym, sama świadomość, że oto na moich oczach odgrywana jest najlepsza płyta najlepszego zespołu, powodowała że odbierałem muzykę mniej ją analizując, a bardziej emocjonalnie. To była najlepsza chwila w życiu (jako fana Metaliki oczywiście) i chłonąłem jej każdą sekundę.... Na zakończenie "Oriona" Hetfield powiedział "God bless Cliff Burton"....... i jak tu się nie wzruszać?
</p><p>






Sad But True - niestety, smutne ale prawdziwe, ale zmęczyło mnie stanie prawie pod barierką - było strasznie duszno. Podczas tego kawałka postanowiłem zobaczyć koncert z innej perspektywy i póki co ustawiłem się centralnie pod lewym telebimem. Poczekałem do Nothing i wyszedłem poza zamkniętą strefę. Postanowiłem zobaczyć las zapalniczek z większej odległości ;) Naprawdę fajne uczucie.
</p><p>
Die My Darling - jedyna zmiana podczas setu w porównianiu z Berlinem. Tak jak mówiłem wcześniej - ucieszyła mnie bo wolę właśnie ten kawałek niż Commando.
</p><p>
Podsumowując, koncert w Arnhem uważam za lepszy niż ten w Berlinie przede wszystkim ze względu na to, że odbył się w hali. Pozwoliło to na pełne wykorzystanie dobrodziejstw telebimu oraz świateł. Podstawową wadą Berlińskiego setu było to, że zaczął się około 19.30 przy pełnym świetle. Pod względem muzycznym oba koncerty stawiam na równi.
</p><p>
Na zakończenie chciałbym w imieniu swoim oraz Mi bardzo podziękować Kukiemu oraz jego tacie, czyli Mirkowi za okazaną nam życzliwość.















Fotki z Berlina (Mi)
Fotki z Berlina (Monica)
Fotki z Berlina (Misqot)
Fotki z Berlina (Peter.Steele)
Fotki z Arnhem (Mi & Kuki)
Fotki z Donington (SimKoz)
Fotki z Dublina (SaMuRaII)

ToMek 'Cause We're Metallica
AeroMet


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak