W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Setlista z Berlina
dodane 01.01.2003 00:00:00 przez: Overkill.pl
wyświetleń: 1291
<center>

</center>
Po dwóch miechach walki o skan wreszcie jest! Podziękowania dla
xSUIxTOMMYx. Poniżej przypominamy relację z koncertu napisaną przez Kota:





W swojej nie tak znowu długiej dotychczasowej karierze Metallifana słuchałem już ponad 140 i obejrzałem kilkadziesiąt koncertów swojego ukochanego zespołu. Jednak nie są one w stanie oddać atmosfery i wrażeń, które dostarcza uczestniczenie w prawdziwym koncercie. To zupełnie inne doświadczenie, a słuchanie bootlegów nie oddaje nawet 1/10 emocji koncertu na żywo. 7 czerwca w Berlinie miałem okazję, przyjemność i zaszczyt po raz pierwszy w życiu (i na pewno nie ostatni!) uczestniczyć w najprawdziwszym koncercie legendy muzyki metalowej i rockowej - METALLIKI.

W parku byliśmy z ekipą około południa. Już na parkingu spotkaliśmy rodaków - znajomych z internetu. Po krótkiej pogawędce udaliśmy się na przeszpiegi, aby zobaczyć co, jak i gdzie. Okazało się, w przeciwieństwie do tego, co nam powiedział gość pilnujący wejścia na backstage, że są dwa wejścia - główne i jedno boczne. Pod jednym i drugim koczowały już niewielkie grupki fanów, część z nich bardzo żywiołowo reagowała na naszą całkiem pokaźną biało-czerwoną flagę. Całkiem zabawne było tłumaczenie pewnemu dziadkowi napotkanemu pod tablicą ogłoszeń, który najwyraźniej nie widział tych kilkudziesięciu osób z koszulkami z napisem METALLICA na koszulkach, na koncert jakiego zespołu przyszliśmy. Usłyszawszy nazwę 'Metallica' spytał czy to jakiś niemiecki zespół. No cóż, jak widać na edukację nigdy nie jest za późno.

Ponieważ fani schodzili się bardzo powoli, nie ustawialiśmy się od razu pod wejściem. Był potworny upał, więc większość czasu spędziliśmy przy fontannie korzystając ze zbawczego orzeźwiajacęgo chłodku. No i chcąc nie chcąc naoglądaliśmy się trochę dziecięcej pornografii, Ci Niemcy to nie mają wstydu. Ale najskuteczniej odstraszył nas balonik z pobliskiego straganu, który wpadł nam przypadkiem w ręce. Było na nim napisane "Bóg kocha wszystkie dzieci". Wszyscy momentalnie odwróciliśmy głowę w lewo i nagle rzucił nam się w oczy wielki, przerażający napis: "PRAYER POINT - hier spricht Gott". Stwierdziliśmy, że najwyższa pora ustawiać się pod wejściem.

Z początku usiedliśmy sobie w cieniu z boku głównego wejścia. Stopniowo ustawiało się pod nim coraz więcej fanów. Przypomnieliśmy sobie o dwóch rzeczach: wg mapy Wuhlhedie którą studiowaliśmy w necie z bocznego wejścia będzie bliżej pod scenę, poza tym pod tamtym wejściem cały czas jest bardzo mało osób. Gdy tam przyszliśmy była już 15:30 i ludzi było znacznie więcej, ale wpieprzyliśmy się przez krzaki na bok tuż obok wejścia. Rozłożyliśmy sobie flagę na wyschniętych liściach i małych ślicznych czerwonych robaczkach i w pozycjach horyzontalnych oczekiwaliśmy na przybycie kogoś kto raczy wpuścić coraz bardziej podekscytowaną gawiedź. Oczekiwanie umilał nam najprawdopodobniej Kirk - grane przez niego riffy dobiegały do naszych uszu gdzieś ze sceny. Kiedy pomyśleliśmy, że to może być Kirk, przeszły nas przyjemne ciarki. Grał riffy z Disappear, Clover, Sandman i Nothinga. Usłyszeliśmy też fragmenty Ecstasy of Gold. Napięcie coraz bardziej rosło. Wszyscy czekali na 17:00, kiedy to miały zostać otwarte wejścia. Kiedy ok. 16:00 ktoś zjawił się przy furtkach, wszyscy nagle jak jeden mąż zerwali się i podbiegli najbliżej jak się dało. Sympatyczny pan ze złośliwym uśmiechem pokazując paluchem na zegarek obwieścił, że jeszcze godzina.

No to wróciliśmy do pozycji horyzontalnej, tyle że znacznie bliżej wejścia. Gdy został już zaledwie kwadrans do piątej, ludziska zaczęli podchodzić coraz bliżej. Również i my wcisnęliśmy się w tłum tak że przed nami było góra 5 osób. A za nami... Huhu, kto by to zliczył. W każdym razie dużo. Zastanawialiśmy się, czy uda nam się przemycić aparat ukryty głęboko na dnie plecaka. Kilka minut po piątej zjawili się ochroniarze ale zamiast nas wpuszczać naradzali się. Potem podeszli do furtek z wielkimi kubłami, otworzyli wejścia i tak czekali jeszcze z dobre pół godziny zanim zaczęli nas wpuszczać. Tłum napierał z tyłu niesamowicie mocno (przynajmniej tak wydawało nam się wtedy, bo potem okazało się że było to niczym w porówaniu z naporem podczas koncertu). Najpierw przedostaliśmy się ja i towarzysz Szymek, za nami zostali Xyma z plecakiem i Arkapa z flagą. Czekaliśmy na nich kilka sekund, ale ich nie ma! Ludzie jak opętani biegli na obiekt. Stwierdziliśmy że pobiegniemy na górę zobaczyć jaka jest sytuacja. Widok, który zastaliśmy był bardzo bolesny. Pod sceną były jakieś 2 rzędy ludzi i jeszcze full miejsca przy barierkach. Natomiast z obu wejść sznurkami zbiegali się fani. A my na to patrzeliśmy i nie mogliśmy też tam biec. Pobiegliśmy z powrotem na dół żeby zobaczyć czy idzie reszta ekipy i żeby ich popędzić. Okazało się, że nie można wnosić butelek ponadlitrowych i Xyma musiał przelewać wodę do małych butelek.

Nie było czasu żeby o tym dyskutować, każda sekunda się liczyła! Pobiegliśmy jak szaleni pod scenę, przeskakując po drodze przez barierkę. Wreszcie znaleźlismy się pod sceną. Było całkiem nieźle, byliśmy bardzo blisko, do sceny jakieś 10 m, wszystko było bardzo ładnie widać. Teraz pozostało przeżyć support i wyczekać do koncertu. A to nie było proste - była bowiem dopiero 17:45, więc do pierwszego koncertu już 1,15 h. - w upale, duchocie (dookoła kilkaset ludzi!), ścisku i z półlitrową butelką wody na 3 osoby (Arkapa poszedł usiąść na trybuny). Nie było łatwo, oj nie. Ludzie dookoła też trudno to znosili. Co chwila ktoś rezygnował i wychodził lub siadał na ziemi z bladą twarzą i nieciekawą miną. Słoneczko nieźle grzało, a wiaterek jak na złość jakoś nie chciał wiać. Każdy jego najmniejszy powiew był tym co nas tam utrzymywało przy życiu. I łyk wody przysługujący każdemu co 15 minut - żeby nie wychlać wszystkiego od razu.

Kilka minut po 19:00 wreszcie pojawił się support - zespół Disturbed z przeuroczym łysym wokalistą i jakimiś metalowymi rzeczami wbitymi w twarz. Ludzie raczej go olewali, każdy czekał na Metallikę. Kiedy wokalista krzyknął do mikrofonu "We are..." większość ludzi krzyknęła "METALLICAAA!" tak głośno że nie było słychać tego jego marnego "Disturbeeed". Pierwsze dwa utwory były nawet znośne, dało się przy tym trochę poszaleć. Ale po 3 stwierdziłem że coś nie gra. Mianowicie wszystkie utwory są do siebie bardzo podobne! Koncert zrobił się nudny, przez tą godzinę zagrali może z 10 swoich kawałków, ale co z tego, skoro każdy kolejny był zrzynką z poprzedniego. Ja sobie wesoło ziewałem i czekałem tylko aż się skończy. Jakoś panowie z Disturbed nie potrafili mnie porwać swoim łomotem. Wokalista próbował zaprosić do zabawy też tych siedzących na trybunach - ale efekt był taki że zaledwie kilku z nich wstało na kilka sekund i po chwili usiadło z powrotem. Bawiło się tylko kilku ludzi pod sceną. W trakcie koncertu, kiedy akurat nie patrzyłem na scenę, ludzie nagle zaczęli się strasznie głośno drzeć, wszystkie ręce w górze, ja nie wiem co się dzieje, patrzę na scenę a tam nic! Okazało się że przed sekundą Lars przebiegł gdzieś w tle. Od tego momentu bacznie obserwowałem całą scenę i opłacało się - po jakimś czasie Lars przebiegł jeszcze raz.

Wreszcie kilka minut przed ósmą zostało nam obwieszczone, że Zaniepokojeni grają ostatni kawałek. Spowodowało to wielką radość i wrzask wśród wyczekujących na Jamesa i resztę zniecierpliwionych ludzi. Koło ósmej przestali grać i sobie poszli - na całe szczęście. Techniczny zaczął składać czerwoną perkusję i po chwili na scenę wyjechała zielona TAMA, co spowodowało orgazmiczny okrzyk radości wśród kilku osób pod sceną, w tym u mnie :). Ale Misiowie kazali jeszcze trochę na siebie czekać - ponad pół godziny. Z głośników cały czas dobiegały standardy Black Sabbath, których teraz mam już serdecznie dosyć - Iron Man, Paranoid, Black Sabbath itd. itp. Nagle z tyłu do moich uszu dobiegł bardzo nietypowy szum, hałas, niewiem jak to nazwać? Odwracamy się, a tu idzie piękna MEXYK FALA. Wyglądało to niesamowicie, szczególnie z miejsca pod sceną, skąd rewelacyjnie było widać cały amfiteatr. Z nudów przed koncertem i zniecierpliwienia fala przeleciała przez cały stadion chyba z 20 razy. Niby nic takiego, a cieszy :). W pewnym momencie ok. 20:35 sielanka się skończyła, a godziny oczekiwania zostały wynagrodzone - z głośników zaczęło płynąć Ecstasy of Gold!!!

Ludziska dosłownie oszaleli!!! Wrzask zewsząd był tak potężny, że ledwo słyszeliśmy Ecstasy! Tłum zaczął napierać z tyłu tak gwałtownie, że zbliżyliśmy się do sceny o połowę dystansu! Ścisk zrobił się niesamowity, znacznie gorszy niż przed wejściem. Jednak w trakcie Ecstasy nikt nie wszedł na scenę. Nagle muzyka przestała lecieć i nic się nie dzieje - co jest grane? Nasze wątpliwości szybko zostały rozwiane - z olbrzymich, potężnych kolumn zaczęło wychodzić nie mniej potężne intro do Battery! Wiadomo, było, że za chwilę zacznie się niesamowita rzeźnia! Ostatnie sekudny intra, wszystko dzieje się w zabójczym tempie, nagle LARS wskakuje za bębny!!! Zaraz po nim JAMES wchodzi na scenę, po bokach ROB i KIRK i zaczyna się jazda!!! To, co się tam działo jest nie do opisania!!! Pod sceną zrobił się jeden wielki młyn! Ludzie napierali ze wszystkich stron! Rozpoczęła się walka o życie - byle tylko nie stracić równowagi i nie przewrócić się, po wtedy cię zadepczą! Ludzie tak cholernie wrzeszczeli że sam niewiem co było głośniejsze - crowd czy muza grana przez Misiów na scenie!!! Wreszcie James podszedł do mikrofonu i zaczął śpiewać pierwszą zwrotkę. Zaśpiewałem całą pierwszą zwrotkę i refren razem z nim, ale po tym czasie pomyślałem: "Moment, potem będziesz sobie śpiewał, teraz martw się jak tu przeżyć!". Battery przeleciało niesamowicie szybko, zaraz po nim bez chwili przerwy zaczął się Master! Ludzie cały czas niesamowicie napierali, młyn wydawał się nie kończyć! Sanitariusze co chwilę kogoś wynosili na noszach. Był taki ścisk, że nie było czym oddychać! Jak dla mnie, żadna to przyjemność z koncertu, bo nawet nie można było patrzeć na swoich idoli na scenie! Podczas Mastera podjęliśmy więc decyzję że wycofujemy się - cofnęliśmy się więc parę metrów do tyłu i w bok i już było OK. Wyszliśmy z tego największego młyna, a cały czas byliśmy na tyle blisko sceny że wszystko było cacy widać. Od tej pory można było się już spokojnie (hmmmm...) bawić nie martwiąc się że za chwilę ktoś cię przygniecie. Zaczął się prawdziwy pobyt w raju!!!

Master był niesamowity, chłopaki zaprezentowali znakomitą formę. Pomimo iż dobijają do 40-stki, w ogóle tego nie widać na scenie. Dali czadu - jak zawsze zresztą! Na początku nie mogłem uwierzyć że to oni. Czułem się jakbym oglądał koncert nagrany w TV na jakimś wielkim telebimie. To było niesamowite uczucie widzieć ich na żywo i słuchać muzyki którą właśnie w tej chwili grają na żywo - m.in. dla NAS!!! Oczywiście tak Mastera, jak i całą późniejszą resztę utworów zaśpiewałem (a raczej wykrzyczałem) razem z Jamesem. Fantastyczna sprawa śpiewać razem ze swoim guru! Podczas wolnej części cały stadion odśpiewał chóralnie solówkę razem z grającym ją Jamesem. Po Masterze chłopaki nadal nie dali chwili wytchnienia - zaczął się Ride, którego tak bardzo chciałem usłyszeć na żywo, zwłaszcza długą i cudowną solówkę Kirka w środku!!! Nie zawiodłem się, to była prawdziwa uczta dla uszu! Solówka solówką, oczywiście cały text wykrzyczany! Coś nieprawdopodobnego, cały tłum aktywnie uczestniczył w koncercie, publika była niesamowita! Po Ride wreszcie chwila wytchnienia i zaczęło się Sanitarium - nareszcie był odpowiedni moment żeby cyknąć kilka zdjęć (podczas żywiołowych utworów nie było po prostu JAK).

Po balladzie z Mastera przyszedł czas na chwilę odpoczynku i pierwszą pogadankę z publiką. James tylko podszedł do mikrofonu, a wszyscy się tak głośno zaczęliśmy drzeć że nie daliśmy mu dojść do słowa! Jamesik był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy, wywołało to szeroki i szczery uśmiech na jego mordce. Gdy wreszcie uciszyliśmy się na tyle, żeby mógł coś powiedzieć, zaczął przedstawiać członków zespołu. Najpierw sam się przedstawił, potem Kirka, Larsa i kiedy zaczął wypowiadać słowa "...our new family member..." wszyscy dosłownie oszaleli!!! Zagłuszyli wypowiadane przez niego imię i nazwisko nowego basisty, któremu zgotowaliśmy tak piękne powitanie, że ten aż wyraźnie się zawstydził!!! Ten maksymalnie dziki, potężny basista zamienił się nagle w małego skromnego zawstydzonego chłopczyka :). Nie ma wątpliwości, że zasłużył sobie na takie powitanie, to było niesamowite, widać było że cała społeczność Metallimaniaków akceptuje go i bardzo cieszy się z jego obecności... Spodziewam się że Jason nie dostawał takich owacji...

No ale, dosyć rozczulania się i wzruszeń, czas skopać tyłki - Lars nabija rytm i nagle zaczęły się Bellzy, utwór przy którym się wybornie skakało. Niesamowite, potężne, monumentalne, METAL!!! Przy tym kawałku tak porządnie się rozkręciłem. Niesamowicie wyglądało kilka tysięcy rąk pokazujących palcem na niebo podczas drugiej zwrotki "Take a look to the sky..."! No i tradycyjnie Lars skaczący za swoimi bębnami w trakcie końcówki... Wszystko to co tak dobrze się znało wcześniej z TV można było zobaczyć na żywo! Tymczasem moja ekscytacja rosła, gdyż wiedziałem, że za moment usłyszę Frantica - utworek przy którym po prostu nie mogę usiedzieć spokojnie, nawet gdy go sobie słucham siedząc przy kompie. Krótka gadka o nowym albumie i z charakterystycznym akcentem wypowiedziane przez Jaymza magiczne zaklęcie - FRRRRANTIK. Jako jeden z nielicznych wykrzyczałem cały tekst. O tej chwili marzyłem już odkąd usłyszałem Frantica po raz pierwszy na MTV Icon. Niesamowicie brzmiały gitary podczas spokojnej części "Keep searchin..." - jak na DVD. Trzeba przyznać że zgranie Roberta i Larsa jest na szóstkę. Udowodnili to tu i w kilku innych kawałkach.

Po Franticu przyszedł czas na przestrojoną w dół powolną tajemniczą gitarkę i Jamesa stojącego tuż przy piecach odwróconego tyłem do publiki. Zaczął się miażdżący jak walec Thingy. Jamesik miał drobne problemy z tekstem, ale tego pana znamy już z tego typu problemów :). Kolejny kawałek przy którym wybornie się skakało. Wiadomo było, że teraz czas na kolejny utwór z nowego albumu - tytułowy St. Anger. Podekscytowanie jak przed Frantikiem, a może nawet większe, strasznie chciałem z Jamesem zaśpiewać moment "Feel my world shake...", ale i tak najlepsze było szaleńcze wykrzykiwanie "I'M MADLY IN ANGER WITH YOUUU!!!". Tutaj chyba najmocniej zdarłem sobie gardło, od tej pory brzmiałem jak Owsiak po finale orkiestry.
Cały czas żądni wrażeń, hałasu, mocy oczekiwaliśmy co następnego zaserwują nam chłopaki. Okazało się że zaczęli kopać pupcie tym razem jednym z lepszych songów z Killa (których tego wieczoru akurat nie było wcale tak wiele) - No Remorse. Kawałek który już na początku poraża rewelacyjnym elektryzującym solo Kirka. Potem kilka sekund przerwy i przedłużone wejście Larsa na werblu - ATTTAAAAACKKK!!!!! Potem wszyscy mieliśmy wrażenie że słyszymy Motorbreath ale to było tylko takie wrażenie - te riffy są po prostu bardzo podobne, w każdym razie podobnie brzmiały na żywo. A tak na dobrą sprawę to wszystko wina Larsa ;). Po szybkiej partii zakończenie - które od razu zamieniło się w intro do Dyer's Eve. Ciekaw jestem, ile osób dało się nabrać że zagrają właśnie ten kawałek. Po intrze Dyer's jeszcze raz zakończenie Remorse i gromkie brawka.

Na ten moment czekałem długo. W tym miejscu w secie miała być ballada. Ponieważ Sanitarium już było, możliwości były tylko dwie - Fade to Black lub One. Modliłem się o to pierwsze. Już chciałem sięgać po zapalniczkę... Aż tu nagle James podchodzi to mikrofonu i mówi coś o zupełnie nowym utworze, którego nigdy wcześniej nie grali i którego nie słyszeliśmy. Wprawiona w osłupienie publika z niecierpliwością czeka... A tu rozbrzmiewa poczciwy riff z Seek and Destroy!!! James dowcipniś, haha. Szybko minął żal że nie ma Fade, bo przy Seeku można było się porządnie wyrzyć!!! Na żywo nic nie brzmiało smętnie czy za długo, bo te powtarzające się monotonne riffy na początku mogą nudzić. Ale nie na koncercie!!! Tego się w ogóle nie czuje, wszystko się dzieje w zawrotnym tempie! To chyba dlatego na koncertach w 88 i 89 ludziska bawili się nawet przy Justice ;P.

Po Seeku Misiowie schodzą ze sceny a z głośników rozbrzmiewa intro do Fight Fire with Fire. I już wiadomo, że za moment rozpocznie się prawdziwa RZEŹNIA!!! Podczas tego kawałka zostaliśmy uraczeni pierwszymi efektami pirotechnicznymi, fajne ciepełko czuć było podczas wybuchów :). Chociaż i tak było gorąco jak cholera. Machać w tak zawrotnym tempie baniakiem przez blisko 5 minut??? Żaden problem!!! Po wspaniałem wykończeniu z solówką Larsa i Kirka i ostatnim wybuchem Jamesik ładnie się pożegnał i sobie poszli. Ale oczywiście nikt nie dał się nabrać, że to już koniec! Ale te kilka minut na to, żeby odpocząć, nałapać tchu, opuścić ręce, było bardzo potrzebne.

Po jakimś czasie wrócili i zaczęli grać coś co James określił jako disco, ale nie był to Holy Diver jak dzień później na Rock Am Ring (a szkoda, bo uwiebiam ten riff). Piewsza seria bisów rozpoczęta znakomicie - Harvesterem!!! Czekałem na ten kawałek i bawiłem się na nim wybornie - świetny początek po końcu. Tu można robić dosłownie wszystko - i drzeć się, i skakać i machać dyńką - człowiek aż nie wie co ma ze sobą zrobić, energia po prostu rozpiera na wszystkie strony!!! Po Harvesterku przyszedł czas na odrobinę spokoju. Najpierw Lars podszedł do Kirka i zaczął jeździć pałeczką po strunach. Przybili sobie piątki, po czym Lars zszedł ze sceny, a Kirk zaczął grać intro do Nothinga. W jednym momencie cały amfiteatr rozświetlił się dziesiątkami zapalniczek - niesamowity efekt!!! Wyglądało to pięknie, no ale ja oczywiście musiałem się poparzyć przez tą kretyńską zapalniczkę kupioną za 2 zł na tankszteli przed granicą.


Zdziwiło mnie trochę to, że James gra i śpiewa Nothinga na stojąco, inaczej niż przez ostatnie 10 lat. Podczas Nothinga już nawet nie zaśpiewałem całego tekstu, kołysałem się tylko zdziebunio w rytm melodii, zbierając siły na kolejne kawałki - wiedziałem że za chwilę zacznie się kolejna rzeźnia!

I zaczęła się absolutnie największa RZEŹ przez duże "RZ" na całym koncercie - BLACKENED!!! Ah, co to było za szaleństwo. Jeszcze nigdy kawałek z Justice'a tak na mnie nie działał :)). I jeszcze raz powtórzę - tu nic nie wydaje się za długie czy męczące - człowiek ma energię aby szaleć do ostatniego momentu!!! Blackened zilustrowany fantastycznymi eksplozjami ładunków wybuchowych i fajerwerkami był po prostu PRZEPOTĘŻNY!!! Chłopaki skopali dupska aż miło.

Potem znowu pożegnanie i chwila na złapanie oddechu. Następny song trochę mnie zdziwił - Sad But True. Byłem tak wyczerpany po Blackendzie że podczas darcia się miałem kłopoty z łapaniem oddechu. Tak więc nie szalałem przy Sadzie tak jak przy Harvym, i bardzo dobrze - bo miałem jeszcze siłę na ostatni kawałek - czyli Sandman! Dudniące bębny podczas intra brzmiały imponująco! W ogóle nie spodziewałem się że publika może być taka żywa przy Sandmanie. Chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę że to już ostatni kawałek i dawaliśmy z siebie wszystko podczas refrenów, skacząc, machając rękoma i drąc się jednocześnie. Nawet nie spodziewałem się że Piaskowy Dziadek będzie takim dobrym zakończeniem koncertu. Po nim Czterej Jeźdźcy zebrali się razem na środku sceny objęli i przyjmowali gorące oklaski i okrzyki jakie resztkami sił im serwowaliśmy. Potem James, Kirk i Rob tradycyjnie rzucali kostkami, a Lars pałeczkami. Fajny był moment jak Larsisko swoim zwyczajem podszedł maksymalnie do publiki, kucnął, napił się i opluł szczęściarzy w pierwszych rzędach. Potem poczęstował ich napojem w plastikowym kubeczku. A nam się tak chciało pić!!! Mogliśmy nie uciekać z tego młynka.... :/

Z głośników zaczęło z powrotem dobiegać Black Sabbath a my tylko jak najszybciej chcieliśmy udać się pod fontannę. Po drodze natknęliśmy się na butelkę Żywca (wody :)) wyrzuconą przez nas przed koncertem - sprawdziliśmy czy w środku nie ma czegoś co wodą na pewno nie jest i napiliśmy się, ach jakie to było pyszne :). Przy fontannie odpoczywaliśmy i rozmawialiśmy z napotkanymi fanami. Jeden sympatyczny Polak poczęstował mnie piwem - chciałbym go z tego miejsca gorąco pozdrowić :). Fajnie nam się rozmawiało z Szwabami - my po niemiecku nie bardzo bo nie umiemy, a oni po niemiecku nie bardzo bo pijani :)).

W ogóle pobyt w parku w nocy zrobił na mnie duże wrażenie, siedzieliśmy, leżeliśmy i nic, w Polsce jakby ktoś się położył na ławce to zaraz z krzaków wyskoczyłby żul albo dres i cię zgwałcił albo zamordował, a tu nic, 17 tysięcy ludzi i wszyscy są twoimi przyjaciółmi, niesamowite. Niemcy to jednak bardziej cywilizowany naród. RESPECT DLA DEUTSCHÓW.

I cóż mogę rzec na koniec??? Nie potrafię opisać wszystkiego co czułem (i czuję nadal) słowami. Ten dzień po prostu odwrócił cały mój sposób postrzegania świata do góry nogami. Tego wieczora bawiłem się najlepiej w całym moim dotychczasowym życiu. Boję się, że teraz miejscowe "atrakcje" (BAAAARDZO wątpliwej jakości) nie będą mi przynosiły tyle radości ile przynosiły dotychczas. Czym jest teraz koncert miejscowej kapeli, skoro kilka dni temu widziałem Metallikę na żywo??? To trochę przerażające, ale tak jest. Może mi przejdzie. A jak nie - to w przyszłym roku kolejny koncert!!!

Aaa właśnie, kolejny koncert. Tak sobie myślę. Będą w Polsce ale i w Niemczech oczywiście też. Jakbym miał wybór, to się zastanawiam czy nie lepiej znów pojechać do Berlina. Bezpieczniej, lepiej, bardziej cywilizowanie - w każdym razie szanse przeżycia są dużo większe. Zresztą, wiem już jak rozwiązać ten problem - pojadę i do Niemiec, i do Polski!!!

Na koniec - do każdego fana Metalliki: jeśli jeszcze nie mieliście, a tylko będziecie mieli sposobność i możliwość by pojechać na koncert - nie zastanawiajcie się. Ile by to Was nie kosztowało, choćbyście mieli sobie przez pół roku browara odmawiać - zapewniam, że warto, a po koncercie to nie browar wam będzie w głowie. To jest inwestycja która się zwraca przez całe życie - za sprawą niezapomnianych wspomnień!!!!

Chciałbym także pozdrowić wszystkich napotkanych w parku rodaków, w szczególności pozdrowienia dla Kościora, Ronniego i SuiTomka. Tallica rulz!!!




ToMek 'Cause We're Metallica
AeroMet


Waszym zdaniem
komentarzy: 0
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Nikt nie skomentował newsa.
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak