Dziś prezentujemy Wam czwartą i zarazem ostatnią część obszernego wywiadu z zespołem, który można przeczytać w najnowszym jak do tej pory numerze magazynu So What 21.1. Poniższy fragment jest głównie na temat wyprawy i koncertu na Antarktydzie. Zachęcamy do zapoznania się, nawet jeśli uważacie, że temat jest oklepany, ponieważ członkowie zespołu mówią tu o swoich osobistych przeżyciach. Tą część rozmowy przetłumaczył
Paddy.
SC: Dobrze. Ostatnim słowem na „p”, które poruszę miał być producent i kolejna 45-minutowa dyskusja o tym, kiedy macie zamiar nagrać płytę, ale zróbmy to o pingwinach. Zamknijmy dyskusją o Antarktydzie i waszych indywidualnych wspomnieniach o tym, co mnie wciąż wydaje się czymś, w co nie mogę uwierzyć że się stało (mimo że tam byłem).
LU: Próbowałem tam zebrać wszystkich do napisania nowego kawałka podczas próby dźwięku.
KH: Myślę, że byłem facetem, który był najbardziej niechętny zrobić to tam.
SC: Naprawdę? Obawiam się, że straciłeś tam swój telefon, czy coś? (wszyscy się śmieją)
KH: Na samą myśl o wyjeździe z Hawajów na Antarktydę nie czułem się zbyt dobrze. Ale gdy tam dotarłem…
LU: Nie, to było tak: „Dlaczego muszę przez San Francisco?!”
KH: Kiedy tam dotarliśmy, coś się stało. W chwili, gdy wysiadłem z tego samolotu na Frei (baza, w której wylądowaliśmy), i zobaczyłem śnieg i tchnąłem powietrzem i zobaczyłem jaka woda była czysta i widziałem te cholerne pieprzone pingwiny gapiące się na mnie, to poczułem jakie to wspaniałe pieprzone miejsce. I wtedy dotarło do mnie: „Wow, to jest jedyna w życiu okazja”. I akurat od tego momentu w tym byłem. I to było szalone. Byłem tak podekscytowany, że trochę straciłem poczucie czasu, bo słońce na noc zaszło tam tylko na 2-3 godziny. Zupełnie nie wiedziałem kiedy było rano, a kiedy był wieczór, czy cokolwiek z tego się kończyło. Ale to nie miało znaczenia, ponieważ uwielbiałem to.
LU: Myślę, że dla mnie najcenniejszą rzeczą w tym przeżyciu było to, że byłem częścią tej wspólnoty. To było to, że byliśmy na tym statku razem, i za każdym razem kiedy wychodziłem na korytarz widziałem innego członka zespołu, widziałem członków ekipy. Kiedy schodziłem na posiłek, mogłem spotkać fanów. My po prostu tego nie robiliśmy. Sposób, w jaki mogliśmy ustawić nasze zwyczaje, aby przetrwać, i mieć komfort fizyczny i psychiczny, my po prostu nie robiliśmy tego typu rzeczy. To przetrwanie jednostki, i każdy musiał to robić. Tutaj wszyscy zostawiliśmy to. Byliśmy razem w przestrzeni, którą dzieliliśmy. Tu nie było „nas” i „fanów” czy „ekipy” i „producentów”; byliśmy my dzieląc wszystko razem. To było naprawdę fajne, po prostu być na tym statku razem i widzieć wszystkich. Jedliśmy razem, mogliśmy poruszać się razem. Wszystko było razem przez te cztery dni, obojętnie co; dla mnie to była najfajniejsza część tego. A potem oczywiście, bycie w tej części świata i „pierdolenie” momentów z wielorybami i pingwinami i fokami i kopułami i słuchawkami i całą resztą tego. I myślę, że w pewnym stopniu również energia latynoamerykańska. To taka impulsywna niewinność tego rodzaju rzeczy. Oni byli bardzo klarowni w tym, co się działo i możesz naprawdę kwitnąć dzięki ich entuzjazmowi. Bardzo podobało mi się przeżycie z tym statkiem, i chciałbym znów zrobić coś takiego.
KH: Taak, ja też myślę, że przeżycie ze statkiem było naprawdę wspaniałe. Ale z drugiej strony, ja uwielbiam być na łodzi, a więc to jest po prostu wisienką na tym torcie. Wisienką na śniegu!
JH: To było jak, cóż, nigdy nie byłem w akademiku, ale mogę sobie wyobrazić jak by to było. Wszystkie drzwi są otwarte i huczy różnego rodzaju muzyka. Przechadzasz się, słyszysz jakiś inny rodzaj muzyki, a nagle słyszysz Rossa Halfina krzyczącego do swojego asystenta i idziesz, „Oh, to pokój Rossa, he he!” Świetna atmosfera. Oczywiście miałem tam swoją rodzinę, która miała ponadplanowe fajne wakacje do opowiedzenia, a nasza ekipa koncertowa miała teraz największy atut niż jakakolwiek inna ekipa. (Ktoś powie) zrobiliśmy to, my to zrobiliśmy. „Ach tak? Bum! Cieśnina Drake’a!” Oni płacili swoje składki członkowskie! (Ekipa miała dwudniowy zarost przepływając Cieśninę Drake’a aby dotrzeć na Antarktydę z Argentyny, fale ponad dziobem, 36 godzin przymusowego spania na łóżkach piętrowych, mnóstwo wymiotów - przyp.). Kolejną naprawdę niesamowitą rzeczą dla mnie było patrzenie i myślenie jakie tu jest niebezpieczeństwo. Myśląc o wyprawach (odkrywcy i badacza Ernesta) Shackletona, bo wpadniesz do tej wody i trzy minuty i po tobie. I jesteśmy na łodzi z oprzyrządowaniem, a tu ludzie robią to cały czas. A to kontynent, który nie jest przeludniony. Zwróć uwagę, że nie ma tam mnóstwa statków, imprezujących ludzi. Tam nie ma żadnych foliowych toreb, żadnych plastikowych butelek pływających wokół. Tu nie ma szumowiny wiszącej na powierzchni wody. To jest czyste, to jest niezwykłe. To było dla nas jak coś w rodzaju biwaku, i „och, tak, my też gramy!” To był drobny szczegół całej tej wyprawy, to że gramy, ale fakt, że wszyscy tam byliśmy! A potem byliśmy na statku z odpowiednikami profesorów uczelni na łodzi. Chcesz zadać pytanie na temat tego miejsca? Zapytaj kogokolwiek, a jeśli oni tego nie wiedzą odeślą cię do geologa, albo pani od ryby, czy faceta od pingwina. Każdy ma swoje rzeczy, które bada i to ich pasje, i oni mogliby tam siedzieć i rozmawiać z tobą przez godzinę o danym gatunku ryby czy co by to było, i oni całkowicie byli tym pochłonięci. Więc to było też wspaniałą lekcją.
Innym wspaniałym momentem dla mnie było granie w kopule, która pokryta była tą przezroczystą folią, i to wyglądało jakbyśmy byli w gigantycznej kostce lodu. Byliśmy „uwięzieni pod lodem” [„trapped under ice”] grając w tej kopule. Był tam jeden facet, znam jego imię, ale zapomniałem. Duży, brodaty, wytatuowany facet z Ameryki Południowej, stojący akurat naprzeciw mnie. On tworzył te pozytywne wibracje. Obserwuje mnie. Trzyma się z daleka od ludzi i tego wszystkiego, i śpiewa i potrząsa głową, on to odbiera, on robi to dla mnie, upewnia się, że wszystko jest OK. A potem zaczyna się „Nothing Else Matters” i on zaczyna płakać. Wow. To jest niesamowite!
RT: Dokładnie naprzeciw ciebie.
JH: Wiem. Tak blisko jak my, on był bliżej. I śpiewał „nothing else matters”, i tam właśnie były emocje. Naprawdę fajne.
KH: Kolejną zaletą grania w tej kopule dla mnie była możliwość grania i obracania się, spojrzeć na Larsa a następnie spojrzeć nad niego i zobaczyć niesamowite pieprzone ośnieżone góry i ogromną biel i całą pieprzoną czystość. I pomyślałem: „Wow, nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego i tak niewinnego i nietkniętego, nigdy”… kiedy patrzę na Larsa…
SC: To bardzo wzruszające. Podoba mi się to. Przeżyliście tam miłe chwile, chłopaki.
LU: Jeśli opiszesz to we właściwy sposób, może sprawiać wrażenie autentycznego.
SC: A to nie było autentyczne?
RT: Popłynąłem tam nie wiedząc czego się spodziewać. Nie wszedłem online i nie sprawdziłem wielu rzeczy; po prostu powiedziałem: „Mam zamiar przeżyć to doświadczenie nie wiedząc nic o tym miejscu”. Myślałem że są tam niedźwiedzie polarne! Jakiś dzieciak w szkole mojego syna powiedział: „Och, Robert wybiera się na Antarktydę”, a ja mówię: „Tak, jadę zobaczyć niedźwiedzie polarne!” On patrzy na mnie i po prostu mówi: „Na Antarktydzie nie ma żadnych niedźwiedzi polarnych”. Czułem się jak idiota!
SC: To by było absolutnie wszystko o tej wyprawie. To znaczy, że wszyscy o tym wiedzieliśmy, oczywiście, ale tak naprawdę nie wiedzieliśmy o tym. Myślałem tysiące razy o niedźwiedziach polarnych, i wiem że jesteśmy naprawdę wdzięczni za otrzymany sprzęt polarny z Burtona, i nawet dokupywaliśmy nasze własne rzeczy na zapas, ponieważ zakładaliśmy, że to będzie jak Rzecz… [The Thing…] Wiem, że miałem wszystkie rodzaje wizji tego co mogłoby się wydarzyć, ale to było coś zupełnie innego i niesamowitego w swoim rodzaju, coś poza stereotypami mieszczącymi mi się w głowie.
RT: Dla mnie zaletą tego całego przeżycia, jak powiedział James, było to coś jak bycie w Zodiaku 10 stóp od trzech lub czterech humbaków. I różnych rodzajów pingwinów. To zabawne, kiedy czekaliśmy na tego Sno-Cata, który miał nas zabrać (na lot z Frei o 3 nad ranem), byliśmy tam przez jakieś 45 minut mrożąc nasze tyłki (na plaży). Ale były tam trzy rożne rodzaje pingwinów, które pojawiały się na lądzie, żeby nas sprawdzić. I wydaje mi się, że podchodziły do nas na 10 stóp, czy nawet na pięć stóp, nieustraszone, sprawdzały nas. I ta grupa pingwinów z powrotem wskakiwała do wody i odchodziła, a potem pojawiała się następna grupa. One nas sprawdzały. I potem kolejna grupa. Różne rodzaje pingwinów. To było fajne. A poza tym wielkie katedry niebieskiego lodowca, były po prostu najpiękniejszą rzeczą, i słońce świecące przez nie, potem przez sople, które były tak wielkie jak 10-piętrowe budynki, i to jest tymczasowe piękno. Bo to co się dzieje jest jak z lawiną, która zmiata wszystko, czy te kieszenie świeżej wody, które tworzą się na 20 sekund jak w wodospadzie w Yosemite, zanim wodę (całkiem) uwolnią. To jest czyste. Pewnego dnia to będą następne Hawaje czy coś, albo następna Kalifornia, która jest niesamowitą rzeczą, o jakiej możesz pomyśleć. I my tam byliśmy, przeżyliśmy to. Następnie widząc góry lodowe… najbardziej niesamowite rzeźby w wodzie, kształty i kolory.
KH: Błękitny lód, który ma 10 000 lat.
JH: Fakt, że nikt nie jest właścicielem kontynentu. Kocham to.
KH: Ja też to kocham. To dla ziemi.
JH: To kontynent świata. Wszyscy są właścicielami i nikt nie jest właścicielem tego. Każdy stara się pretendować i każdy ma kawałki tortu, i widać, że mają one ustanowione granice. „Nie możesz przyjść do naszego obozu” i to wszystko. To jest jak, „Nie. Zachowaj to takie jakie jest, z całym układem i rzeczami”.
KH: Właściciel statku powiedział mi, że w Carlini Base urodziło się dziecko argentyńskiego pochodzenia i czekali aż skończy dwa lata. Wrócili z nim do Argentyny i zmarło, ponieważ nie mogło oddychać [tamtejszym] powietrzem. Mieli tu narodziny, więc mogliby pretendować do Antarktydy, ponieważ argentyńskie dziecko się tu urodziło, ale kiedy zabrali je do Argentyny jego płuca nie mogły przyjąć złej jakości powietrza w Buenos Aires, i zmarło.
SC: To głupie. Nigdy nie słyszałem niczego podobnego.
KH: Tak, to szalone.
SC: Cóż, nie chcesz zakończyć tego opowiedzeniem historii?
KH: Wyprawa, na której straciłem telefon?
SC: Tak…
W którymś momencie wszyscy oddalili się aby przygotować jammowanie. Było na pewno kilka pytań bez odpowiedzi. Na początek, nigdy nie poruszyliśmy festiwalu Orion i tego dlaczego robią z nim przerwę, ale muszę powiedzieć, że ta przyjacielska rozmowa była daleko decydująca i przemyślana niż się tego spodziewałem. Chłopaki wracają do miasta, a nigdy nie sugerowali, że kiedyś rzeczywiście wywędrują z dala od niego.
Paddy
overkill.pl