W
I
Ę
C
E
J

«

N
E
W
S
Ó
W
Metal Lulu Music
dodane 31.10.2014 02:37:14 przez: Rafał
wyświetleń: 3309
Po raz pierwszy w bliskim okresie święta zmarłych, mamy okazję wspomnieć nie o jednej, ale o dwóch dość ważnych sprawach dla każdego fana(tyka) Metalliki. Nieco ponad rok temu Lou Reed postanowił się wylogować z tego świata i poszukać szczęścia gdzie indziej. Natomiast Haloween 2014 to trzecia rocznica ukazania się wydawnictwa „Lulu”. Zachęcam także w ramach przypomnienia do przeczytania interpretacji "Lulu", którą znajdziecie na naszej stronie tutaj, oba teksty opracował Marios - pozdrowienia!


Swego czasu na swoim facebookowym profilu Lou Reed zaprezentował alternatywną okładkę do Lulu. Przygotowywał się wówczas do koncertów, na których miał zamiar grać materiał z Lulu.

Tuż przed trzecią rocznicą wydania tej LouTallicowej współpracy, przypomniałem sobie o tej okładce. Dlaczego Universal, który wydawał ten album, wykorzystał inną, tę dobrze znaną okładkę do Lulu? Może Lou miał problemy z „przepchnięciem” alternatywnej okładki w Universalu? Może stworzył ją, przyszedł do firmy wydawniczej i dostał odpowiedź, że „albo okładka będzie inna, albo nie wydamy tego albumu?”. Może wielka firma wydawnicza, jaką jest Universal, nie chciała użyczać swojej nazwy i swojego logo do albumu z tą właśnie okładką? Może bardzo dobrze wiedzieli, jaka będzie reakcja słuchaczy, jeśli płyta wyjdzie z tą okładką? Wiedzieli na pewno...



David Fricke, jeden z najbardziej znanych dziennikarzy Rolling Stone’a, 14 lat temu napisał laudację o jednym z najgorzej przyjętych albumów, w których maczał palce Lou Reed.

Rok 1975

„Większość z Was go nie lubi, i ja nie obwiniam Was za tę niechęć”. Te właśnie słowa napisał Lou Reed we wkładce do zremasterowanej wersji „Metal Machine Music”.

Nie ma w rock and rollu drugiej takiej płyty jak Metal Machine Music. Być może nie ma w rock and rollu drugiej tak rockowej płyty jak Metal Machine Music. Z pewnością żaden inny album uznanej gwiazdy i wydany w dużej wytwórni, nie generuje u ludzi zarówno szalonej miłości, jak i okrutnej nienawiści – czasami u tego samego słuchacza, nieprzerwanie od tylu lat.

Metal Machine Music to same wyraźne sprzeczności. Nagrana “czysta” gitara, bez dostrzegalnych dla ucha riffów i solówek, która jednocześnie brzmi tak „brudno”. „Elektroniczna kompozycja muzyczna”, według napisów we wkładce albumu – stworzona bez użycia syntezatorów. Sześćdziesiąt cztery minuty, maksymalnie uproszczonych dźwięków. 25 lat (teraz to już prawie 40 – przyp. Marios.) od wydania pierwotnej, dwupłytowej wersji przez RCA Records latem 1975 roku, Metal Machine Music wciąż wymyka się jakiejkolwiek jednoznacznej analizie. Jak, drogi czytelniku, zdefiniowałbyś ten projekt? Wnikliwy? Szalony? A może to przypadkowe, losowe dźwięki?

Metal Machine Music ma jeszcze większy sens w każdej nowej muzycznej erze. To co teraz słyszysz w post-punku, hip-hopie, elektronice i awangardzie – gitara, ekstremalne harmoniczne, drgawkowe zniekształcenia, nieoczekiwane cięcia i manipulacje dźwięku – to wszystko było już tam, w tym wielkim, powstałym szybko, niczym lawina, projekcie, stworzonym w formie typu „pierdolić przyjętą konwencję piękna”. I zrobił to jeden człowiek – Lou Reed – sam, na Manhattanie, gdzie miał do dyspozycji dwie gitary, dwa wzmacniacze i czterościeżkowy magnetofon.

„Spotykam w moim życiu różnych muzyków i to ciekawe, jak wielu z nich mówi mi, że Metal Machine Music był przełomem” – mówi Reed swoim spokojnym, wolnym tonem. „Słyszę też, że po tym jak nagrałem Metal Machine Music, w muzyce można już nagrywać absolutnie wszystko”. Wielka ironia losu: Mimo pozytywnego odzewu od ludzi z branży artystyczno-muzycznej, Metal Machine Music prawie zabił karierę Lou Reeda. Od roku 1975 Reed był jedną z gwiazd rocka, która otrzymywała spóźnione uznanie dla swoich początków w Velvet Undergound. Uznanie to otrzymywał od swojej nowej, nastoletniej widowni. Wszystko to przez pierwotny dźwięk gitary i ostry realizm tej muzyki.

Lou czuł się oblężony. Po wydaniu pięciu albumów w ciągu dwóch lat: „Transformer”, „Berlin”, “Rock N Roll Animal”, “Sally Can't Dance” (pierwszy i jedyny jego album, który znalazł się w jakiejkolwiek Top 10) i „Lou Reed Live” (odrzuty z taśm promujących „Rock N Roll Animal”) jego wytwórnia RCA Records zażądała nowych projektów. Jednocześnie Lou tonął w sporach, w większości związanych z pogarszającymi się relacjami z managmentem. Reed chciał znaleźć odpowiednią motywację do dalszego tworzenia. „Nie miałem na początku pomysłu, aby zrobić z tego płytę” – mówi o Metal Machine Music. „Robiłem to dla zabawy”.

Sesje odbyły się w mieszkaniu Reeda w Nowym Jorku w ciągu kilku tygodni. „Chciałem nagrać utwory przy użyciu gitary, przy różnych prędkościach, grając z pogłosem, na gitarze nastrojonej na kilka sposobów. Chciałem wszystkie struny dostroić powiedzmy do E, ustawić gitarę w jakiejś odległości od wzmacniacza i przybliżać ją i oddalać. Takie harmoniczne mieszanie się dźwięków brzmi zupełnie inaczej niż przy normalnym stroju. To było coś takiego, jakby gitara cię uderzała”.

Lou do nagrywania gitar zastosował solidny, czterościeżkowy sprzęt firmy Uher, manipulował prędkością i zmiksował album, opierając się na podstawowych ścieżkach. Podzielił nagranie na cztery szesnastominutowe segmenty, aby zmieściły się na dwóch winylach w formie stereo. Dwie ścieżki gitary na lewym i dwie ścieżki na prawym kanale. Praktycznie się ze sobą nie „zlewają”. Efekt przez słuchawki jest naprawdę schizofreniczny, kiedy słyszysz dwa nagrania w tym samym czasie. „Nie mogę aż sobie teraz wyobrazić tych wzmacniaczy” – mówi podekscytowanym tonem Reed. „Były duże! Chciałem mieć jedną gitarę opartą o jeden wzmacniacz i drugą opartą o następny. Zawsze lubiłem ten dźwięk. Zagrałem mnóstwo koncertów z Velvet Underground, w których zostawialiśmy nasze gitary tuż przed wzmacniaczami. One wtedy ożywały. Na Metal Machine Music to zarejestrowałem – tylko tyle”.

W czasie gdy muzyka rockowa była w dużej części sumą takich gatunków jak country-rock, art-rock czy jazz fusion – Reed nagrał album całkowicie pozbawiony jakichkolwiek udogodnień stworzonych dla muzyki popularnej. Nie ma zwrotki, nie ma refrenu i nie ma zauważalnego rytmu. Metal Machine Music zawiera w sobie mieszaninę elementów spod znaku Ornettea Colemana, Cecila Taylora czy Alberta Aylera. Ktoś, kto zna biografię Lou, nie jest ani trochę zaskoczony, że ten krążek zawiera to co zawiera.



Bob Ludwig (ten sam, który kilkanaście lat później wykona mastering „Kill’em All”, „Ride the Lightning” i „...And Justice for All” Metalliki) był naprawdę pod wrażeniem. Pracował jako inżynier masteringu dźwięku w nowojorskim Sterling Sound, kiedy Reed przyjechał z taśmą Metal Machine Music. To była pierwsza sesja, na której Ludwig masterował dla Reeda. „Sądziłem, że to tylko kolejny album Reeda” – mówi Ludwig. „Jestem absolwentem Eastman School of Music i byłem profesjonalnym trębaczem w orkiestrze symfonicznej. Wiem sporo o współczesnej muzyce klasycznej. Elliott Carter czy Stockhausen to teraz podstawa. Byłem całkowicie przekonany do tego, co robi Lou”. Bob Ludwig od czasu Metal Machine Music, zajmował się masteringiem albumów Reeda już zawsze (przynajmniej do roku 2000, w którym został napisany ten tekst – przyp. Marios). „Z Metal Machine Music robota była łatwa. Z każdego nagrania trzeba usunąć lub zniwelować bardzo niskie częstotliwości. Na tej taśmie niskich częstotliwości było niewiele. Miałem tylko problem z zakończeniem strony B drugiej płyty”.

Otóż rowek płyty gramofonowej na końcu nagrania nie spełniał założonej przez Reeda roli. Lou tuż po wydaniu albumu mówił, że „słuchacze będą musieli sami wyłączać tę płytę. Inaczej będą skazani na niekończący się pisk”. Cóż za sarkazm z jego strony. Faktycznie dla słuchacza, który dotąd stykał się jedynie z muzyką w stylu „Transformer”, Metal Machine Music już od pierwszej sekundy będzie niekończącym się piskiem. „To był pomysł Andyego Warhola, który sięga czasów Velvet Underground” – twierdzi Reed. Warhol oprócz tego, że był głównym przedstawicielem pop-artu, to był także legendarnym menagerem Velvet Underground. Warhol chciał, aby jeden z singli Velvetów miał na końcu zapętlenie, które spowoduje, że piosenka będzie powtarzana w nieskończoność. Pomysł Andyego nie przeszedł. „Ale ja przypomniałem sobie ten myk i pomyślałem, że przy Metal Machine Music będzie naprawdę zabawnie, jeśli słuchacz będzie musiał wstać, żeby to wyłączyć”.

Podczas masteringu czwartej szesnastominutowej części Ludwig ręcznie przesunął igłę maszyny tłoczącej o jeden i ćwierć obrotu w prawo, a następnie podniósł igłę. „Musiałem to zrobić energicznie i dokładnie w prawo. W przeciwnym razie zrobiłby się bałagan w nagraniu”. Najdziwniejsza w tym zapętlonym rowku jest jego struktura: okrągłe, nieco koślawe, rytmicznie układające się fale i zniekształcenia. Jeszcze dziwniejsze jest to, że kiedy słuchasz „Metal Machine Music” jeszcze raz i jeszcze raz. Zaczynasz słyszeć pewną spójność, gwałtowny wzrost i wyciszanie dźwięku, wyjście ze słyszanego na początku chaosu. Złowieszcze akordy sopranów, pulsacyjnie płynące z gitary. I są momenty, w których ścieżki stereo nagle stają się coraz głośniejsze i niemalże rozsadzają ci uszy, powodując niemalże ból fizyczny. Jesteś wstrząśnięty, może nawet boli cię głowa. Ale przecież wysłuchałeś „Metal Machine Music” dopiero kilka razy. Próbujesz raz jeszcze i jeszcze i jeszcze...

I to nie jest zabawa dla każdego. Lester Bangs, krytyk muzyczny i jeden z najbardziej oddanych fanów Reeda, ale też najsurowszy sędzia jego twórczości, w 1976 roku w magazynie Creem, wygłosił głośny zachwyt nad Metal Machine Music w recenzji zatytułowanej: „Najwspanialszy album w historii”. „To jedna z najlepszych rzeczy, jakie stały się z gitarą. Cóż...Lou grając na niej, jednocześnie po prostu pozbył się jej” – zachwycał się Bangs.

James Wolcott w 1975 wyraził mniej entuzjastyczny sąd w magazynie Rolling Stone: „Reed stworzył ten album, bo musiał się niemiłosiernie nudzić. (...) To brzmi jak jęk lodówki, która opuściła galaktykę, albo odgłosy dochodzące nocą z terminala autobusowego”. Jednak ulubioną krytyką Lou była ta zamieszczona w Billboard: „Polecane kawałki: brak”. RCA Recors była zobowiązana umową do wydania Metal Machine Music. Jednak przez chwilę rozważali, aby nie wydawać tego albumu ze swoim charakterystycznym, czerwonym logo na okładce. Jednak album został wydany. Sprzedał się rzekomo w stu tysiącach egzemplarzy. Reszta wytłoczonych płyt dość szybko znalazła się w koszach z przecenionymi płytami.

„To wydawnictwo nie miało być niczym wielkim” – mówi Reed. „Nie zawierało piosenek ani wokalu”. Prawie wszyscy w branży wydawniczej postawili na Reedzie krzyżyk. Mówili, że jest skończony i nie da rady nagrać nic nowego. Wartym uwagi wyjątkiem był prezydent RCA – Ken Glancy – jeden z najbardziej gorliwych zwolenników Reeda w firmie. Glancy chciał od Reeda obietnicy: mógł nagrywać kolejne płyty pod szyldem RCA, tak długo, aż nie będzie Metal Machine Music II. Po „Metal Machine Music” Lou nagrał niesamowicie piękny muzyczny pamiętnik „Coney Island Baby” – czym zamknął usta branżowym krytykom. Gdzieś tak tuż pod koniec XX wieku „Metal Machine Music” przeżywał drugą artystyczną młodość. Ten album jest uważany za kluczowe dzieło muzyki abient, a Reed stoi ramię w ramię z Brianem Enzo, czy Klausem Schulze. Na przełomie lat 1999-2000, album Lou został wykorzystany jako ścieżka dźwiękowa do instalacji w muzeum w Niemczech.

„Metal Machine Music” został zbudowany z elektrycznych elementów, z narzędzi rock and rolla i wszelkich rodzajów nastoletnich rewolucji: buntu, wściekłości, radości, sprawiedliwości. „Metal Machine Music” to nie jest nowy rodzaj rocka. „Metal Machine Music” to każdy rodzaj rocka, połączony w jedno. „Ten album nie tylko piszczy i wydaje dźwięki” – podkreśla Reed. Jeśli lubisz głośne, przesterowane gitary, to dobrze trafiłeś.
Zamiast instrumentów muzycznych i śpiewu, Reed wybrał nałożenie wielu kombinacji, w których dźwięk odbijał się od wzmacniaczy, tworząc rozległy, industrialny pogłos. Nie ma wokalu, nie ma melodii. Jest pulsujący szum i czysty przester. To wspaniały album, zapowiadający jednocześnie pojawienie się punk rocka, ambientu i muzyki industrialnej. Metal Machine Music jawi się jako jeden z najbardziej wpływowych albumów wszech czasów, a jednocześnie nadal brzmi tak bezkompromisowo, jak przy pierwszym słuchaniu, kiedy go włączyłeś i wybiegłeś z krzykiem z pokoju.

David Fricke, sierpień 2000, Nowy Jork

Rok 2011

Teraz można już zaktualizować początek artykułu.
Jest już w rock and rollu druga taka płyta jak Metal Machine Music. Jest już w rock and rollu druga tak rockowa płyta jak Metal Machine Music. Wreszcie ponownie został stworzony album uznanej gwiazdy (dokładnie dwóch gwiazd) i wydany w dużej wytwórni, który budzi u ludzi zarówno szaloną miłość, jak i okrutną nienawiść – czasami u tego samego słuchacza, nieprzerwanie od trzech lat. Tym drugim albumem jest „Lulu”.

Rok 2014

Ciekawe, czy są wśród Was, drodzy Overkillowcy, osoby, które zamieniły początkową niechęć w miłość do tego krążka. A może odwrotnie? Lubiliście, ale po czasie twierdzicie, że to nie jest wcale takie super. To aż zadziwiające ile podobieństw, także tych poza muzycznych, mają ze sobą „Metal Machine Music” i „Lulu”. Ot, choćby recenzje na „tak”. „Metal Machine Music” została oceniona 10/10 przez Lestera Bangsa. „Lulu” w podobny sposób zahipnotyzowała J.R. Mooresa, który swoją recenzję „Lulu” zatytułował: „Drugi największy album w historii” i przyznał krążkowi również 10/10.

Co do takiej a nie innej okładki, to mam jeszcze jedno przypuszczenie. Na długo przed premierą „Lulu” ukazała się chyba najbardziej rozpoznawalna recenzja utworów z „Lulu”. Autorem tejże recenzji był David Fricke – sprawca powyższej laudacji i przede wszystkim pracownik Rolling Stone. Fricke jako dziennikarz prestiżowego magazynu miał możliwość przesłuchania już w czerwcu 2011 roku dwóch utworów: "Pumping Blood" i "Mistress Dread". Opisał ich brzmienie jako „wściekłe połączenie klasycznego albumu Reeda „Berlin” z 1973 roku oraz miażdżącego „Master of Puppets” Metalliki z 1986 roku”. Być może po tej właśnie recenzji, napisanej na kilka miesięcy przed wydaniem „Lulu”, wytwórnia zaczynała mieć wątpliwości co do pierwotnej reedowej okładki, która była powieleniem pomysłu z „Metal Machine Music”. Może przeczuwali, że jeśli zmienią reedową okładkę, odbiór płyty będzie przychylniejszy? – podobny jak u Fricke’a.

Lulu kończy właśnie trzy lata. Wychodzi powoli z okresu poniemowlęcego i już w przyszłym roku pójdzie do przedszkola. Według Doc. dr hab. med. Czesława Szmigiela trzylatek „może stać krótko na jednej nodze; używa obu nóg przy wchodzeniu na schody, może narysować widoczek, rozwiązać prosty węzeł, nałożyć buty, a także powtarza brzydkie wyrazy”. Cóż, nie pozostaje nic innego jak czekać na czwarte urodziny, kiedy Lulu „zacznie prowokować do kłótni i zacznie być agresywna przeważnie w słowach”. Zaraz... Nie musimy czekać do 2015. Lulu już prowokuje do kłótni i jest agresywna w słowach.

Sto lat, urwisie!
Post scriptum:

Drogi Overkillowiczu / Droga Overkillowiczo:

Gdy będziesz odwiedzał / odwiedzała groby bliskich i jeśli nie będzie dla Ciebie problemem, zapal proszę jedną świeczkę pamięci Lou Reeda...

Lulu żyje i ma się świetnie! – zdjęcie z albumu Tomasza Sikory – „Męskie Granie”. Dziewczyna z fotografii od razu skojarzyła mi się z okładkową Lulu.




Marios
Overkill.pl

Waszym zdaniem
komentarzy: 7
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Tomo
03.11.2014 11:27:47
O  IP: 82.143.187.35
Adamas
01.11.2014 21:57:30
O  IP: 192.162.151.197
Niewykluczone, że Lulu stanie się kiedyś czymś na kształt Króla W Żółci :P
Adamas
01.11.2014 21:55:26
O  IP: 192.162.151.197
Właśnie sobie włączyłem Lulu całe.

Napisze to samo co 3 lata temu. Ta płyta byłaby zjawiskowa gdyby:

1)Popracowali nad nią dłużej. Nie na szybcika. W wielu kawałkach są motywy fajne jak i nudne. Jakby ową nudę wyrzucić lub zamienić na coś dobrego byłoby naprawdę fajnie.
2)Reed mógłby jednak czasem tam pośpiewać. W zasadzie pytanie czy on już wówczas był jeszcze wstanie śpiewać. Bo w zasadzie to tak trochę melorecytuje a to też nie jest łatwe. Jak ktoś nie wierz to niech włączy dyktafon i postara się go scoverować samemu
:)
3)Punkt najmniej istotny. Ta alternatywna okładka byłaby lepsza moim zdaniem.

Zobaczymy co o tej płycie będę mówić za 5,10,15 lat.
NIKT
31.10.2014 18:05:16
O  IP: 81.190.114.210
grotecha
Jeśli powiesz takiemu "ultrahipsterowi" że znasz tego samego artystę co on to ten z mety przestaje słuchać tego artysty gdyż dla niego to oznacza że owy artysta stał się w tym momencie komercyjny:)
Wracając do tematu muszę w końcu znaleźć czas by posłuchać twórczości REED'a. Za cholerę prócz LULU nie kojarzę nic.
Recenzja świetna. Czyta się jednym "tchem".
Marios
31.10.2014 12:35:59
O  IP: 89.151.18.192
grotecha

Ale wiesz, że złomowisko po prostu kopiuje Merzbowa?
grotecha
31.10.2014 08:05:10
O  IP: 217.99.45.141
Z ciekawości odpaliłem na yt metal machine music...
jazgot i kakofonia
Ci z (bardzo wąskiego) kręgu ultrahipsterskich, artystycznych bufonów powiedzą, że po prostu nie jestem w stanie pojąć geniuszu tej muzyki. To nie ma nic wspólnego z muzyką. "Najbardziej przełomowy album w historii"...
Na każdym złomowisku codziennie powstają o wiele bardziej rewolucyjne, odkrywcze "dzieła".
Rafał
31.10.2014 03:05:59
O  IP: 84.10.203.14
Świetna robota Marios! Osobiscie uważam ze projekt z Lou Reedem to jedna z najlepszych rzeczy jakie Metallica kiedykolwiek zrobiła :)

Btw, pierwszy raz wrzucam newsa przez telefon, było cieżko ale dało radę ;)

Marios - dzieki raz jeszcze!
OVERKILL.pl © 2000 - 2024
KOD: Marcin Nowak