W najnowszym papierowym wydaniu magazynu
"Teraz Rock" można przeczytać relację
Łukasza Kowalskiego ze spotkania M&G przed tegorocznym koncertem Metalliki w Polsce. Autor z chęcią zgodził się na podzielenie się swoimi wrażeniami z tego dnia również na naszej stronie i podesłał nam tekst relacji za co dziękujemy! A teraz oddaję już głos Łukaszowi i zapraszam w jego imieniu oraz naszym do lektury i wspomnień.
11 lipca 2014 roku. Pamiętna data, której nigdy już nie zapomnę. Tego oto dnia, za sprawą konkursu zorganizowanego przez Teraz Rock, dane mi było spotkać się twarzą w twarz ze światowymi sławami, muzykami jednego z najlepszych i najbardziej wpływowych zespołów metalowych w historii. Ciężar gatunkowy całego tego zdarzenia zaczął do mnie docierać tak na dobrą sprawę dopiero po powrocie do domu. Przecież Metallica to zespół właściwie nieosiągalny dla przeciętnego polskiego fana, w dodatku nie będącego członkiem oficjalnego MetClubu. Szanse na bezpośrednie spotkanie z nimi są obiektywnie mówiąc nikłe. A jednak życie znowu pokazało, że warto próbować, bo marzenia czasami się spełniają - tak jak w moim przypadku!
Zacznijmy od początku. Do Warszawy dotarłem dużo przed czasem - na miejscu zameldowałem się już w okolicach godziny 12:30. Dobrze jest być wcześniej, a zwłaszcza w moim ówczesnym stanie emocjonalnym taki czasowy bufor był niczym zbawienie. Przecież wszystko może pójść nie tak - coś mogę przegapić, o czymś zapomnieć, czegoś nie dopilnować. A tak - spokojnie rozejrzałem się po okolicy, odnalazłem właściwą bramkę, stanąłem w kolejce i... nieco już spokojniejszy oczekiwałem na otwarcie bram stadionu. Kiedy to nastąpiło i odebrałem swój pasek, udałem się na płytę zobaczyć jak wygląda scena, jak brzmią supporty. Na scenie swój show robił akurat polski zespół Chemia. I tu należy poruszyć kwestię, o której mówiła większość osób biorących udział w tym Festiwalu - Stadion Narodowy NIE NADAJE SIĘ na tego typu imprezy koncertowe. Dźwięk odbijał się od wszystkiego, ciśnienie akustyczne wewnątrz obiektu było trudne do wytrzymania - zwłaszcza przy zamkniętym dachu!!!
Pomimo fajnego rockowego grania w polskim wydaniu, szybko umknąłem spod sceny. Udałem się na wyznaczone miejsce oczekiwania na osobę z obsługi zespołu, która "odbierze" uczestników Meet&Greet i zaprowadzi na wyczekiwane spotkanie. W miarę upływu czasu zaczęło pojawiać się coraz więcej "szczęśliwców", z którymi szybko złapałem dobry kontakt. Bardzo fajni, życzliwi ludzie. 17-osobowa reprezentacja praktycznie całej Polski - były osoby z Warszawy, Poznania, Wrocławia, Krakowa, Łomży, Białegostoku, Szczecina i... Pokrzywna k/Grudziądza (skąd pochodzę). Okazało się, że każdy z nas przeżywa to nadchodzące spotkanie w podobny sposób. Od razu zrobiło się raźniej! Ale niestety - pojawił się też pierwszy symptom rozczarowania - usłyszałem, że podobno James Hetfield już od roku nie przychodzi na spotkania z fanami i nic nie wskazuje na to, by dzisiaj miało być inaczej. Jak to nie przychodzi?! Przecież musi tu być! Człowiek ma być może jedyną okazję w życiu, aby się spotkać i uścisnąć prawicę charyzmatycznego frontmana, a tu może go po prostu nie być?? To niemożliwe! Cóż, poczekamy, zobaczymy. Nic nie jest w stanie zmącić mi dobrego nastroju. O 16:30 pojawili się panowie z obsługi Metalliki - bardzo konkretni, ale zarazem mili i otwarci. Odhaczyli wszystkie nazwiska, przykleili specjalne nalepki, pozwolili nam jeszcze cyknąć pamiątkowe zdjęcie grupowe i... zaczęli wreszcie nas prowadzić do miejsca naszego przeznaczenia.
Przechadzka korytarzami Stadionu Narodowego - miejscami, które notabene były niedostępne dla wszystkich "normalnych" uczestników koncertu - już sama w sobie była ekscytująca. Moment największego skoku adrenaliny w moim przypadku pojawił się, kiedy przechodziliśmy naszą grupą obok tzw. "tuning room'u", a więc miejsca gdzie Metallica rozgrzewa się przed swoim show. Uchylone drzwi, zawieszone czarne kotary, widoczny na środku srebrny mikrofon, za nim perkusja, obok kawałek wzmacniacza gitarowego - uświadomiło mi to realną bliskość tego co od lat było mi znane tylko z filmików MetOnTour.... Marzenia właśnie stają się namacalną rzeczywistością! Kiedy dotarliśmy już na miejsce, zajęliśmy nasze miejsca na sali i wysłuchaliśmy reguł, do których należy się stosować, emocje zaczęły już brać górę. Na szczęście dobra atmosfera w naszej grupie pozwoliła się nieco rozluźnić. Uruchomiłem aparat, sprawdziłem czy mam w plecaku płytę do podpisania, a także cztery gifty. Przygotowałem dla każdego członka Metalliki specjalnie zadedykowaną płytkę z materiałem, nad którym pracowałem bardzo długo. "Tribute to Metallica: 15 songs in 10 minutes" to specjalny wokalno-instrumentalny hołd oddany moim idolom - zespołowi, który wywarł na mnie największy wpływ. Zabawnym trochę był fakt, że jeszcze w poniedziałek perspektywa bezpośredniego dotarcia z tym do Metalliki była oddalona o setki lat świetlnych, w piątek natomiast już tylko minuty dzieliły mnie od pojawienia się chłopaków przede mną i bezpośredniej rozmowy. Życie jest absurdalnie przewrotne.
Długo oczekiwana chwila wreszcie nadeszła. Jako pierwszy na sali pojawił się Robert Trujillo, basista zespołu. Wszyscy byli nieco spięci, ale Rob uśmiechnięty i otwarty co zdecydowanie ośmieliło nas wszystkich. Najważniejsza sprawa, którą potwierdził to fakt, że "fani z Polski są niesamowici - pojawiają się z flagami w pierwszych rzędach praktycznie na każdym koncercie". Serce rośnie, jesteśmy wszędzie! Dodatkowo też ucieszył się na fakt, że duże szanse na zwycięstwo w "Vote of the day" ma epicki instrumental - The Call of Ktulu. "Finally!" - co potwierdza też chęć chłopaków do grania czegoś mniej standardowego w secie "By Request". Podczas rozmowy ze mną z uwagą wysłuchał co miałem mu do powiedzenia na temat mojego projektu (angielski trzeba było odświeżyć i znowu wrzucić na wyższe obroty, ale nie było źle), bardzo entuzjastycznie przyjął podarunek, podziękował i docenił mój wysiłek, co widać na zdjęciu.
Kolejną osobą, która pojawiła się na spotkaniu był Kirk Lee Hammett. Tu moje serce zaczęło bić zdecydowanie mocniej. To właśnie Kirk wywarł na mnie największy wpływ jako gitarzysta, to nad opracowywaniem jego solówek siedziałem dniami i nocami, jego sposób gry imponował mi od samego początku mojej przygody z muzyką... I nagle stoi przede mną mój Idol, zrelaksowany, rozluźniony i przede wszystkim NORMALNY! Nie było w nim ani kszty gwiazdorstwa, podobnie jak w przypadku Larsa i Roba. Normalni goście! Kirkowi również podarowałem prezent, na co zareagował bardzo żywo i obiecał: "I will definitely check this one out, man!" Trzymam za słowo!
Najbardziej gadatliwą postacią (i zarazem ostatnią podczas M&G) był perkusista Lars Ulrich. Z każdym zamieniał więcej niż kilka zdań, żartował i dopytywał. Wykazywał się przy tym znajomością polskich miast (np. wiedział gdzie leży Gdańsk czy Poznań), ale też pytał o Wojciecha Fibaka. Najważniejszą jednak była kwestia obecności Jamesa. Lars nie powiedział tego wprost, lecz zrozumieliśmy między wierszami, że charyzmatyczny frontman na M&G już się nie pojawi. W związku z tym przekazałem płytkę dedykowaną Jamesowi właśnie na ręce Larsa.
Poczułem wielki zawód i rozczarowanie. James na pewno ma jakiś ważny tego powód. To nie jest facet, który od tak odcinałby się od swoich fanów, na przestrzeni lat przyzwyczaił nas i ujmował swoją otwartością i serdecznością. Coś się musiało wydarzyć i to spowodowało jego takie a nie inne zachowanie. Krążą plotki, że to przez Instagram, kto to tam wie. Nieważne. Może przy całym szczęściu, które mnie spotkało rozmowa z Hetfieldem byłaby już przegięciem pały.
Panowie technicy oznajmili nam, że M&G jest już zakończony. Tym samym tląca się jeszcze nadzieja na uściskanie Papy Heta została ostatecznie ugaszona. W zamian za brak spotkania z Jamesem otrzymaliśmy 'nagrodę pocieszenia' w postaci.... oglądania koncertu z najlepszej możliwej perspektywy - na scenie razem z zespołem! Moja szczęka (jak i prawie wszystkich obecnych na sali) wylądowała na podłodze. Poczułem dreszcz przebiegający po plecach. Raptem kilka tygodni wcześniej widziałem zdjęcia z tegorocznej trasy, na której fani mogli oglądać koncert ze sceny. Myślałem sobie - "kurcze, co za szczęśliwcy!". W najśmielszych marzeniach nie sądziłem wtedy, że niebawem będę jednym z nich!
I tu znowu techniczni nakreślili konkretne zasady:
Macie wyznaczony obszar na scenie i pod żadnym pozorem nie możecie go przekroczyć. Jeśli to zrobicie to podczas kolejnych koncertów tej trasy już tego robić nie będziemy, a chyba nie chcecie byśmy powiedzieli ludziom w Argentynie, że nie wyjdą na scenę bo Polska to spier****ła.
Nie trzeba było tego tłumaczyć, wszyscy zrozumieli. Nie było żadnej niesubordynacji przez cały czas trwania koncertu!
Czas zatem na danie główne tego wieczoru. To czego doświadczyłem będąc na scenie z Metallicą nie zapomnę do końca życia i z pełną świadomością mogę stwierdzić, że nie da się tego z czymkolwiek porównać. Prawdziwa uczta! Tak potężne emocje mną targnęły zwłaszcza na przełomie The Ecstasy of Gold, potem wejścia chłopaków na scenę i startu 'Battery'..... Intensywne ciarki od stóp do samego czubka głowy. Nigdy czegoś takiego nie czułem. A co do tłumu widocznego z perspektywy Metalliki - jako człowiek, który zagrał w swoim życiu kilka koncertów stwierdzam, że dla takiej publiki, takiej atmosfery mógłbym wziąć gitarę do ręki i zagrać seta tego wieczoru nawet samemu. Uwierzcie lub nie - atmosfera tłumu jest narkotyczna, hipnotyzująca, namacalna i ekscytująca dla osoby będącej na scenie. To mi uświadomiło, że oni kochają to robić. Kochają grać i przestaną dopiero jak fizycznie nie będą w stanie. Było to widać podczas samego koncertu po mimice ich twarzy, jak wchodzili w interakcje miedzy sobą - pewne socjologiczne detale, których normalnie się nie dostrzega.... Machina Metalliki funkcjonuje na najwyższych obrotach dzięki wielotysięcznej armii, która w każdym miejscu na Ziemi idzie za nimi. Show w najlepszym amerykańskim wydaniu. Niesamowite. Do tego praca techników - ludzi, którzy są gdzieś tam z boku czy z tyłu sceny. Wszystko w mgnieniu oka - podawanie gitar, przestawianie odsłuchów, wszystko bezszelestnie, szybko i w 100% profesjonalnie...
A i James dorobił się promptera, dzięki czemu już nie zapomina tekstów ;)
Co do setlisty. Tak jak wspomniałem wcześniej był to koncert w ramach akcji 'BY REQUEST', więc ludzie mogli na przestrzeni miesięcy wybierać te numery, które chcieli usłyszeć na żywo. I wybrali praktycznie same standardy, ku rozczarowaniu niektórych oraz pomimo akcji "Olej szlagiera, wybierz Fixxxera". Szczerze mówiąc też zaliczałem się do grona 'żądnego rarytasów', ale.... tylko do momentu zakończenia nieświadomości o moim scenicznym pobycie. Wtedy już tylko liczyła się bliskość z zespołem, a wszystkie standardy z tej perspektywy zabrzmiały cudownie, wybornie, smacznie! Wprost wspaniale! Pomijam kocioł brzmieniowy, jaki panował na scenie, kompletnie nie miało to dla mnie znaczenia. Przecież znam na pamięć każdy numer, nie muszę wszystkiego selektywnie słyszeć. Liczyła się bliskość z Metallicą, te kropelki potu widoczne na karku Jamesa w momencie kiedy robił sobie z nami zdjęcie - to były najlepsze koncertowe momenty w moim życiu. Poza tym nasz polski set nie był aż tak skrajnie niedobry - przecież w normalnym "larsowym" trybie układania takie kawałki jak Ride, Memory, Whiskey czy Orion (wspaniały wykon!) mogłyby się nie znaleźć ustępując miejsca np. Cyanide. Małym zwycięstwem grupy chcącej usłyszeć coś 'rzadszego' był wynik Vote Of the Day - czyli zwycięstwo The Call of Ktulu. Dla mnie było to najwykwintniejsze danie tego znakomitego wieczoru! Utwór zabrzmiał tak potężnie i epicko, że jeszcze dosadniej uświadomił mi geniusz i ponadczasowość tego czym stała się Metallica. Warto też wspomnieć, że podczas Creeping Death mogliśmy podejść całą naszą grupką do mikrofonu podczas słynnego DIEowania. W jednej linii na scenie z ukochanym zespołem śpiewałem ile sił w gardle: 'DIE BY MY HAND, I CREEP ACROSS THE LAND.... KILLING FIRST BORN MAN....' !!!! A przede mną 50 tysięcy ludzi....Chwilo trwaj!!!
Chciałem, by ten koncert się nie kończył tak szybko, ale niestety - co dobre musi się skończyć... Po Seek & Destroy czekała mnie jednak jeszcze jedna niesamowita sprawa - do naszej grupy podszedł najpierw Rob, potem Kirk, od których otrzymałem łącznie siedem pamiątkowych kostek (każda inna!) - czekają na oprawienie. Spełnienie marzeń!
To był znakomity dzień. Dzień, który wreszcie nadszedł!!!
A Jamesa złapię innym razem...
Łukasz Kowalski
overkill.pl